Strona główna/Aktualności/Biznes/Geszeft z Rybnika: "Chorwat" sprzedaje wędzonki na (..)

Geszeft z Rybnika: "Chorwat" sprzedaje wędzonki na rybnickim rynku

19.04.2025 Biznes

Wędzonym karczkiem będzie pachniało na całym rynku. W jednej z jarmarcznych budek będzie czekał na nas „Chorwat” – czyli Damian Marcol z małżonką Basią, właściciele restauracji Croatia z Paruszowca. Oprócz uwędzonej przez pana Damiana szynki na wielkanocny stół kupimy tu też dżem z pigwy zbieranej latem nad Morzem Śródziemnym.

– Święta w Chorwacji wyglądają nieco inaczej niż u nas. Chorwaci nie celebrują tak śniadania wielkanocnego jak my. Bardziej uroczyste mają obiady – na stole pojawia się wówczas jagnięcina, ciasto drożdżowe bez żadnego farszu (siernica). Tak przynajmniej jest w Zadarze, gdzie od 20 lat mieszka mój przyjaciel, który zresztą pochodzi z Rybnika – mówi Damian Marcol, który spędził w Chorwacji niejedną Wielkanoc.

Tłumaczy, że w poszczególnych jej regionach świąteczne tradycje są inne.

– W rejonie Zagrzebia jedzą świątecznego zająca, ale nad morzem zajęcy nie ma, bo jest za ciepło. Ale za to na wyspie Korczula można spotkać afrykańskie surykatki. W Europie są tylko tam – mówi wielki miłośnik Chorwacji.

– To było po wojnie na Bałkanach. Pojechaliśmy do Chorwacji i zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia – małżonkowie mówią jednym głosem. Tamtego lata pojechali do Chorwacji dwa razy. – Siedząc na plaży, marzyliśmy o tym, by kiedyś kupić tam sobie dom – wspomina pani Barbara. A marzenia są po to, by je spełniać, dlatego od kilku lat cieszą się własnym domem w okolicach Makarskiej, który odwiedzają o każdej porze roku. A wówczas ledwo zdążą się rozpakować, sąsiedzi już pukają z gitarą i butelką wina pod pachą.

– Mamy kilkanaście krzeseł, ale zawsze ich brakuje. Chorwaci uwielbiają biesiadować, bawić się, jeść i śpiewać – mówi Damian Marcol, który również kocha wszystkie te rzeczy.

W marcu sprowadził do Rybnika muzyków z Chorwacji, którzy roztańczyli jak za dawnych lat nasz Okrąglak. A jedzenie? Mistrzostwo. „Chorwat” – jak nazywają go na Paruszowcu, dawniej miał małą budkę ze smażonymi rybami przy Mikołowskiej.

– W nie dzielę po całej robocie przespałem się cztery godziny, o pierwszej w nocy wyjeżdżałem, o ósmej rano byłem w Zagrzebiu na targowisku, gdzie kupowałem świeże ryby i wracałem do Rybnika. I tak na okrągło – wspomina dawne dzieje Damian Marcol. Teraz nie jeździ już 700 kilometrów w jedną stronę po towar do restauracji, ale na ryby i owszem.

– Jestem zapalonym wędkarzem, od dziecka, gdy z ojcem łowiłem m.in. nad Zalewem Rybnickim. Byłem wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Karpiowego w Polsce, zrobiłem kilkanaście fil mów dla Polsatu z serii „Taaaka Ryba” ze świętej pamięci Jurkiem Biedrzyckim. W Polsce już nie łowię, bo nie mam czasu, ale wędkuję pod czas urlopu w Chorwacji na jeziorze Vransko, albo w rzece Cetina w mieście Omiš. Na morzu także – nawet na tuńczyki kiedyś jeździłem z kolegą z wyspy Krk. Ale teraz ryby to głównie w kuchni, a właściwie filety – śmieje się pan Damian.

Z Chorwacji do swojej restauracji w Rybniku sam przywozi jedynie pomy sły na dania.

– Odwiedziliśmy kiedyś fajny lokalik na Istrii. Stoliki stały pod drzewami, na których wisiały obrazy. Zamówiliśmy zupę lawendową, która nas zachwyciła. Mąż poprosił kelnera o przepis, ale nie chcieli zdradzić, więc zamówił jeszcze jedną porcję, smakował, a ja notowałam, co za smaki wyczuwa. Potem zrobił zupę lawendową w Rybniku, która smakowała niemal identycznie jak ta z Istrii – wspomina pani Barbara.

Jako stolarz z zawodu pan Damian sam zbudował sobie wędzarnik, a właściwie trzy – z drewna, murowany i blaszany, w których uwędzi nam coś pysznego na wielkanocny jarmark na rybnickim rynku. Gdy w przedświąteczną sobotę Marcolowie sprzedadzą tam już wszystkie własnoręcznie zrobione sery, pasztety i dżemy, spakują się szybko, wsiądą w samochód z chorwackimi symbolami na drzwiach i ruszą w drogę, by święta spędzić w domu nad ciepłym morzem.

Redaktor Naczelny
Aleksander Król
do góry