Marek Szołtysek: Listopadowa gęsina
Listopad to jedyny miesiąc w roku, kiedy bez większego problemu możemy kupić w sklepie całą gęś na obiad albo przynajmniej tylko kawałek gęsiny, żeby sobie pomaszkecić. Bo gęś to gęś! Pewien miłośnik gęsi i gęsiny przekonywał mnie, że nazwa „listopad” - związana z opadającymi liśćmi - nie jest fajna. Ten miesiąc powinien się nazywać „gęsiojad”! O co chodzi?
Może komuś by się nie podobało, żeby jeden z jesiennych miesięcy nazwać „gęsiojad”. Bo jak to by brzmiało, że Święto Niepodległości Polski nie jest 11 listopada, ale 11 gęsiojada? Ale to by właśnie było fajnie - bo ów dzień od setek lat jest kojarzony z jedzeniem gęsi.
Ale wszystko po kolei. Listopad przede wszystkim pachnie Zaduszkami, czyli palonymi na cmentarzach świecami i zniczami oraz ustawianymi na grobach chryzantemami i złocieniami ogrodowymi, na które mówi się po śląsku - dąbki.
Jednak zaraz potem w dniu 11 listopada przypada pradawne święto św. Marcina i o tym dniu twierdzono, że praktycznie wtedy mamy początek zimy.
Jest nawet przysłowie: „Od św. Marcina zima się zaczyna”. W jego święto pieczono małe kołocze, na których tak układano posypki, by całość przypominała podkowy - bo przecież święty ten jeździł konno.
A ponieważ do tego dnia hodowane od wiosny gęsi nie miały już na dworze co jeść, to przestawały się tuczyć i chudły więc się je masowo zabijało i zjadało. Stąd wzięła się tradycja „świętomarcińskiej gęsi” na 11 listopada. I tak robiono nie tylko na Śląsku, ale w większości regionów naszej części Europy.
Ogólnie mówiąc gęsi są dla naszej kultury wyjątkowo ważne. Bo jak się chodzi jeden za drugim - to jest chód gęsiego. Gęsi ponoć lepiej upilnują dobytku niż psy, co potwierdziło się w starożytnym Rzymie, który przed nocnym napadem wrogów ostrzegły nie psy, ale gęsi.
Żydzi nie jedzący smalcu świńskiego wyjątkowo cenili smalec gęsi.
Gęsi w odróżnieniu od kur, kaczek i innego drobiu są bardzo mądre i można je skutecznie wytresować, co widziałem niedawno na jednym z festynów, a co przedstawiam na zdjęciu.
Podczas masowego listopadowego zabijania gęsi z ich krwi robiono krupnioki, co było dawniej wyjątkowym śląskim smakołykiem.
Przede wszystkim jednak gęsi grzały ludzi zimą poprzez swoje pierze. I dlatego również w listopadzie zaczynało się dawniej szkubanie, czyli darcie pierza.
Nie jest to ciężka praca, ale czasochłonna. A ponieważ pierze w czasie jego szkubania fruwa po całym domu, toteż każda gospodyni chciała mieć tę robotę wykonaną szybko. I tu przydawała się pomoc sąsiedzka. Zatem sąsiadki spotykały się w grupie liczącej pięć, a czasami więcej osób i tak wspólnie szybko kończyły robotę.
Natomiast ostatni dzień szkubek to wyszkubki nazywane też fyjderbal, czyli pierzasta zabawa. Wówczas gospodynie dawały zwykle dobre jedzenie, a już na pewno nie brakowało wtedy kołocza albo krepli, czyli pączków. Ogólnie rzecz biorąc szkubki to nie tylko sąsiedzka pomoc, ale też forma rozrywki, kiedy można sobie poklachać, czyli poplotkować, pośpiewać oraz poopowiadać roztomajte bery, bojki i wice.
Może ktoś jednak mieć wątpliwość, dlaczego to gęsie pierze było dawniej takie ważne? Otóż z pierza gęsiego robiło się zogówki, czyli poduszki, oraz pierzyny i kołdry. Przykładowo „na jedna pierzina trza piyrzo ze dwanostu gynsiow, a na kołdra styknie ze sześciu. A na zogowek, czyli na poduszka - trza piyrzo ze przynajmniej dwóch gęsiow” - powtarzały dawniej śląskie gospodynie.
Dzisiaj jednak gęsie pierze jest coraz mniej atrakcyjne - bo za dużo roboty, bo niektórzy mają alergię albo po prostu nie potrzebują tak ciepłych kołder, bo w domu jest centralne ogrzewanie. Ale nie wiadomo, czy kryzys energetyczny nie sprawi, że tej zimy zamarzymy o wielkiej pierzynie z gęsiego pierza.