Marek Szołtysek: Walka z marasem w Rybniku
Jeszcze 150 lat temu, kiedy w październiku zaczynały się jesienne opady deszczu, to ruch furmanek między Rybnikiem a okolicznymi miastami i wsiami zamierał. Dlaczego? Bo nieutwardzone jeszcze drogi, przykładowo z Rybnika do Raciborza, Wodzisławia, Żor czy Gliwic - stawały się nieprzejezdne z powodu marasu.
Śląskie słowo „maras”, znaczy brud, błoto. Skąd się ten wyraz wziął w śląskiej mowie? Przyszedł do nas najprawdopodobniej z języka czeskiego, gdzie jest to samo znaczące określenie „marast” czy z języka niemieckiego - „morast”. Choć wspólnym pierwowzorem tego słowa jest najprawdopodobniej francuskie określenie - marais, stosowane nad Sekwaną na nazwanie bagna czy moczarów.
Wróćmy jednak do śląskiej mowy, gdzie jest też słowo - marasić, zmarasić czy umarasić się. Właśnie, umarasić można się przykładowo podczas naprawiania łańcucha rowerowego albo dotykając świeżo malowanego płotu. Najczęściej jednak ludzie maraszą sobie buty idąc po zabłoconej drodze gruntowej, którą deszcz zamienił w jeden wielki maras.
Przed laty starzy rybniczanie, którzy pamiętali jeszcze czasy przełomu XIX i XX wieku, opowiadali mi, jak to z powodu marasu ludzie chodzili w niedzielę do kościoła boso albo w drewnianych trepach, w pantoflach. Woleli sobie więc umarasić nogi czy owe pantofle. Natomiast czyste i uszanowane od marasu buty nieśli pod pachą albo w torbie. Pod samym kościołem zaś ludzie masowo wkładali czyste buty, myjąc wcześniej nogi w krzykopach (w rowach), koło basenów strażackich z wodą pożarową albo do mycia nieśli sobie trochę wody w butelce i stary ręcznik.
Tylko tego typu sposób na uniknięcie marasu niekoniecznie był widziany w Rybniku przed stu laty. Pamiętam dokładnie, że wiele lat mieszkałem w Rybniku przy bocznym fragmencie ulicy Poniatowskiego. Ta nasza droga była utwardzona dopiero w 1996 roku. Wcześniej była tam droga ziemna, gruntowa, która podczas deszczów w październiku stawała się jednym wielkim marasem. Moja żona zaś by nie ubłocić sobie butów idąc do centrum miasta, przed wyjściem z domu zakładała na buty foliowe torby. W nich szła przez ten maras i dopiero dochodząc do utwardzonej ulicy Wyzwolenia worki zdejmowała i dalej szła już wolna od owego obmierzłego marasu.
Może kogoś dziwić, że praktycznie pełne utwardzenie dróg z Rybnika do Raciborza czy Gliwic nie nastąpiło już w XVII czy XIX wieku. Ale powiedzmy więcej. Droga do Gliwic była w pełni utwardzona dopiero po drugiej wojnie światowej. Dlaczego tak późno? Jednym z powodów było przekonanie, że drogi takie są niekonieczne, skoro w Rybniku od 1856 roku była kolej żelazna, którą bez umaraszania sobie butów czy bez zapadania się wozów w maras można było podróżować i przewozić towary do Raciborza, a nawet do Katowic.
Ciekawa jest też sprawa utwardzenia rybnickiego rynku. Był z tym duży problem, ponieważ teren leżał niedaleko Nacyny, był podmokły, a kiedyś nawet był tam staw rybny. Ponoć na utwardzenie rynku była już szansa pod koniec XVIII wieku, ale rybnicki burmistrz nie potrafił skutecznie wykorzystać funduszy ówczesnego króla Prus. Dlatego setkami lat plac rybnickiego rynku wysypywano tylko kamieniami, a chodniki robiono na jego skraju, obok kamienic. Jak zaś ktoś chciał przejść w poprzek rynku, to podczas jesiennych marasów ludzie sami układali sobie kamienie oraz deski i tymi kładkami jakoś unikali ugrzęźnięcia w marasie. Natomiast kompleksowe utwardzenie płyty rybnickiego rynku nastąpiło w 30. latach XX wieku za rządów burmistrza Władysława Webera, co znajduje potwierdzenie w kilku zachowanych fotografiach.
Może dzisiaj są jeszcze takie zakątki Rybnika, gdzie fragmenty dróg są dalej nieutwardzone i po deszczu robi się maras. Paradoksalnie jednak nie ten maras jest największym dzisiejszym problemem naszego miasta. Dzisiaj tym, co spędza sen z naszych powiek, jest to, co wylatuje z kominów, z rur wydechowych samochodów oraz odpady, śmieci, jakimi napełniamy nasze kubły. Czy z tym marasem kiedyś sobie też poradzimy? Miejmy nadzieję, by szybko przyszedł taki czas, że dla rybniczan tak samo archaiczne będzie mycie nóg pod kościołem jak maraszenie luftu.
Tekst i fotokopia: Marek Szołtysek