Strona główna/Aktualności/Mówię córkom, że Ukraina zwycięży

Mówię córkom, że Ukraina zwycięży

01.03.2022 Miasto

Iwanka Kolisnuk wywiozła z bombardowanego miasta swoje dzieci i rodzinę. Sama wróciła do Ukrainy, by walczyć o wolność.

Od lewej: Andrij, Matwi, Orest, Ilia, Iwanka z córkami Solomiią i Khrystią. Zdj. Aleksander Król

Mały Orest z szerokim uśmiechem pod[1]biega i bez zatrzymania przybija piątkę. Potem się rozpłacze, ale na razie cieszy się z jajka-niespodzianki. Mały Orest ma dopiero 3 lata, a już przejechał kilkaset kilometrów, by nie słyszeć wybuchów za oknem.
– To było o 6 rano. Dzieci jeszcze spały. Pojechałem na stację benzynową. Wówczas zaczął się ostrzał rakietowy, bombardowali pobliskie lotnisko wojskowe w Kaliniwce – tłumaczy nam Andrij, tata Oresta. Wcześniej kilka razy była już „powietrzna trwoga”, ale odwoływali alarm. Teraz bomby spadły naprawdę. Nie wahał się ani chwili dłużej. Zabrał rodzinę z daleka od Winnicy i wyjechał na wieś, bliżej mołdawskiej granicy, a następnie do Polski. 

Mały Orest wyrywa się ojcu, nie chce być na zdjęciu, wolałby zająć się rozpakowaniem jajka. Gdyby wiedział, że tato wyjeżdża na długo, pewnie dałby się wziąć na ręce. Andrij wywiózł żonę i trójkę swoich dzieci z dala od wojennej zawieruchy, zobaczył dom w Żorach, w którym zamieszka teraz jego rodzina i w końcu jest spokojny. Może wracać, by bronić domu w Hniwaniu, walczyć o swoją ojczyznę. Przyznaje, że nigdy nie trzymał w ręce broni. Chyba nawet wiatrówki. Na co dzień sprzedaje części samochodowe. Do czego w sklepie miała mu się przydać broń?  Andrij mógłby zostać w Polsce, nie dostanie wezwania do wojska, bo ojców wielodzietnych rodzin – a Andrij oprócz Oresta ma jeszcze 10-letniego Matwiego i Ilię, który wygląda na kawał chłopa, choć ma dopiero 14 lat – nie biorą w kamasze. Ale jedzie. Może nie wzięliby go też ze względu na problem ze słuchem, ale nie ma to znaczenia. Andrij wraca do Ukrainy. Zgłosi się do obrony terytorialnej, którą organizuje kościół, a właściwie Rycerze Kolumba. 

Zanim wsiądzie do auta z innymi „chłopakami z Rybnika”, Iwanka, czyli siostra żony, w markecie kupi mu jeszcze telefon komórkowy, by miał stały kontakt z rodziną, i prowiant na drogę. – Ciężko zostawić rodzinę. Ale nie chcę potem żałować, że nie pomogłem w wygraniu tej wojny – mówi Andrij. A jego żona? – Nie miałabym sumienia go zatrzymywać. Boję się o męża, ale rozumiem, że to jest jego obowiązek – mówi nam Olesiia. 

"Jak Ukraina złoży broń, to przestanie istnieć. Jak Rosja złoży broń, to skończy się wojna. Taka jest różnica"

 Solomiia, starsza córka Iwanki Kolisnuk, jest zamknięta w sobie. Gdy pakowali swoje dotychczasowe życie do walizki, a potem upychali je w starym złotym peugeocie, z którego odpadł dach na polskiej autostradzie, nie płakała. Pewnie chciałaby spotkać się z koleżankami z klasy, ale lekcji i tak nie ma. Najpierw były zdalne – dzieci mimo wojny miały się uczyć, ale i te odwołali, bo „siadał” internet, a i prąd nie wszyscy mieli.  Cicha „Sola” – jak mówi o niej pieszczotliwie mama, się nie skarży. Nie to co Khrystia, jej młodsza siostrzyczka – ta to dała popalić. Ryczała na cały głos, gdy wyjeżdżali z Winnicy, ale o tamtej histerii już nie pamięta. Gdy mama zostawiła na chwilę córki, by zakwaterować rodzinę w nowym miejscu, Khrystia zdążyła ugotować makaron i natrzeć sera. Herbata też stała już na stole. 

- Khrystia jest młodsza, ale potrafi się zorganizować. Ona najszybciej da sobie radę w sytuacji stresowej. Gorzej ma osoba zamknięta, która dusi to w sobie. Ten, kto popłacze, wpadnie w histerię, wyrzuca wszystko i potrafi dalej działać – mówi Iwanka.  Mama próbuje rozmawiać ze swoimi córkami, ale jak w ogóle mówić dzieciom o wojnie? - Prawdę mówimy. Nie opowiadamy o tym, co się dzieje, w tragiczny sposób. Mówię córkom szczerze, wprost, że prawda jest po naszej stronie – mówi Iwanka, od razu poprawiając się, że „prawda ma tylko jedną stronę, a my jesteśmy po stronie prawdy”. - Przeżywamy najczarniejsze czasy, ale my to przeżyjemy, damy sobie radę. To normalne, że musimy walczyć o swój kraj – tłumaczy Iwanka. 

Ona sama jedzie walczyć, tak dosłownie. Zapowiadała to już podczas manifestacji mieszkańców za pokojem na rybnickim rynku, nim pierwsze rakiety spadły na Iwano-Frankiwsk. – Obywatele Rosji, możecie w gości chodzić do każdego domu, ale bez broni. Bo jak z nią przyjdziecie do naszego domu, to przywitamy was piekłem. Każdy będzie się bronić. Jak nie utrzyma się Ukraina, to nie utrzyma się cała Unia, nie utrzyma się cała cywilizacja – mówiła do mikrofonu 20 lutego pod księgarnią Orbita. Cztery dni później, gdy cały świat nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje, harda Ukrainka była już w drodze do granicy, by zabrać swoje dzieci w bezpieczne miejsce. 

Teraz zostanie z nimi mąż, który ma lepszą pracę w Polsce, a co za tym idzie lepsze zarobki. – Igor jest kierowcą, zadba finansowo o nasze rodziny, musi utrzymać w sumie 13 dzieci – dwoje moich, troje siostry, czworo kuzynki oraz czworo bratowej. Nie chcemy, by ktoś inny nas utrzymywał. Dopóki nie dostanie wezwania do wojska, będzie pracował w Polsce. Jak go wezwą, pojedzie, bo inaczej zostałby dezerterem. Ale teraz nie może ot tak rzucić wszystkiego i sobie pojechać, bo pracodawca go zwolni. Ma ważną umowę – tłumaczy Iwanka. Dlatego „na front” jedzie ona. Liczy, że się przyda, chociażby dlatego, że świetnie mówi po angielsku i polsku - nieraz tłumaczyła coś dla 28. Dzielnicy, czyli organizacji, która od lat wspiera Ukraińców mieszkających w Rybniku. Ale Iwanka żadnej pracy się nie boi. Mówi, że może myć podłogi albo zostać sanitariuszką czy pielęgniarką. Może oddawać krew, a jak trzeba będzie, to weźmie i broń do ręki. – Jak nie będzie wyjścia, nie będzie nikogo innego, to ja to zrobię. Na razie mamy dość mężczyzn, ale jakby co jestem do dyspozycji – mówi z przekonaniem.  – Jak Ukraina złoży broń, to przestanie istnieć. Jak Rosja złoży broń, to skończy się wojna. Taka jest różnica – mówi. Dodaje, że dziś ona czy jej tata – „wiejski nauczyciel matematyki i fizyki”, który początkowo miał wyjechać, ale ostatecznie został w Ukrainie, i wreszcie cały naród już nie złoży broni. 

– Możemy skapitulować i pokój będzie za dwie godziny, ale nie chcemy już pokoju za wszelką cenę. Dziś cel jest inny. Jak jest „win” po polsku? – dopytuje, bo w najmniej odpowiednim czasie uciekło jej gdzieś to ważne słowo. – Nie złożymy broni, aż nie wygramy. Chcemy wygrać tę wojnę! – mówi Iwanka. Wraca do ogarniętego wojną kraju, ale się uśmiecha. Żartuje nawet ze swojego złotego peugeota, który rozsypał się na autostradzie i do kupy składali go przypadkowo napotkani panowie z TVN. – Jak mnie znaleźć? Proszę szukać najbrzydszego auta na parkingu pod marketem, to moje – mówi rozbawiona.  Jest spokojna, bo wie, że córki będą miały dobrą opiekę. Poza tym może liczyć na wielu przyjaciół z rybnickiej 28. Dzielnicy.  – To drugi dom dla Ukraińców. Wsparcie dla wszystkich ukraińskich rodzin z okolicy. Prawdziwe ukraińskie centrum. Mam tu mnóstwo przyjaciół. Razem raźniej. Jedni dobrze sobie radzą za granicą, inni gorzej. Dzięki 28. Dzielnicy potrafimy się lepiej odnaleźć w Polsce – mówi Iwanka.

 Aleksander Król 

* Na początku marca Iwanka wróciła do Winnicy.

do góry