Strona główna/Aktualności/Rybnickie serca w rozmiarze XXL

Rybnickie serca w rozmiarze XXL

02.06.2024 Kamień

Wyobraźcie sobie rodzinę z 9 dzieci; najmłodsze ma 6, najstarsze 18 lat. Trzy dziewczynki i sześciu chłopców. Teresa i Mariusz Steblokowie z Kamienia już nie muszą sobie tego wyobrażać. - Jest tak jak w typowej rodzinie, tylko że w większej - mówią z uśmiechem o rodzinnym domu dziecka, który stworzyli, by dać szansę jego mieszkańcom na szczęśliwsze życie. - Wystarczy otworzyć serca, ramiona i drzwi swojego domu i dać miłość takim właśnie bezbronnym dzieciom - dodają.

Rybnicka rodzina w rozmiarze XXL. Zdj. Marcin Giba

Już pod domem nie ma wątpliwości, że to dobry adres - słychać gwar i śmiech dzieci. Furtkę otwiera Lisa. Ma 14 lat, lubi grać na gitarze, piecze pyszne cynamonki i rogaliki z makiem. Zamieszkała tutaj kilka lat temu razem z braćmi: 18-letnim dziś Emmanuelem i 13-letnim Samuelem. Ten pierwszy jest uczniem kierunku logistyka w Mechaniku i chce studiować za granicą, drugi gra w piłkę ręczną, jest ministrantem i należy do młodzieżowej drużyny strażackiej OSP Kamień.

- Chciałbym pójść do mundurówki - mówi o przyszłości.

Obok bawią się Nina i Vanessa - pierwsze dzieci w rodzinie zastępczej państwa Stebloków. Kiedy trafiły tu w 2016 roku, ich pierworodny syn Wojtek miał 10 lat, a dziewczynki - rok i trzy latka.

- Wszystko zaczęło się właśnie od Wojtka, który bardzo chciał mieć rodzeństwo. To dlatego nasza rodzina zaczęła się powiększać - wspominają małżonkowie.

Wojtek, dziś 18-latek, został właśnie czeladnikiem w zawodzie ślusarz.

Rodzina XXL

Nina lubi śpiewać piosenki, a Vanessa, miłośniczka książek i WF-u, ma ksywę pyndzel. - Bo jak byłam mała, nie chciałam pędzla, wolałam malować włosami - mówi z uśmiechem. Dziś śpiewa w Przygodzie i realizuje swoje strażackie marzenia:

- Znam się już na prądnicach oraz węzłach, które przydały się, gdy budowaliśmy domek na drzewie - mówi.

Po dziewczynkach w domu Stebloków pojawił się Piotruś. - W szkole jest fajnie, lubię WF i informatykę - mówi pierwszak, który właśnie robi pętlę na rowerze. Następnie do gromadki dołączyło czarnoskóre rodzeństwo: Emek, Lisa i Samuel, a jako ostatni - dwa lata temu - bracia Dominik i Igor.

- Gram w Kamyczkach na prawej obronie - mówi 10-letni Dominik.

Właśnie wybiera się na trening, ale mówi, że nie chce być piłkarzem, tylko ogrodnikiem, bo uwielbia kosić trawę. Najmłodszy w tym gronie Igor jest przedszkolakiem. - Jadłem obiad i śniadanie, robiliśmy coś w książkach i byliśmy na placu zabaw - mówi o dniu spędzonym w przedszkolu.

Każde z tych dzieci ma za sobą dramatyczne przeżycia, ale ich los się odmienił, gdy trafiły pod opiekuńcze skrzydła małżeństwa z Kamienia. O dziwo Steblokowie nie planowali dużej rodziny.

- Do trzydziestki w ogóle nie chciałam mieć dzieci, bo zwyczajnie za nimi nie przepadałam, ale chyba ktoś tam na górze zdecydował inaczej i dobrze się stało, bo teraz kocham to, co robię - mówi Teresa Steblok.

A zaczęło się typowo: od wizyty w Ośrodku Rodzinnej Pieczy Zastępczej, potem był etap testów, szkoleń, następnie niezawodowej i zawodowej rodziny zastępczej, wreszcie rodzinnego domu dziecka.

Strach puka do drzwi, a otwiera mu odwaga

To motto życiowe małżonków. Odwaga jest pomocna, gdy trzeba zaopiekować się dziećmi pochodzącymi z domów, w których była przemoc i uzależnienia, w których zdarzało się klęczenie na grochu z rękami do góry, w których kilkulatka była pod wpływem dopalaczy, a FAS (płodowy zespół alkoholowy) nie był czymś niezwykłym. Odwaga przydaje się, gdy pod opiekę trafia czarnoskóre rodzeństwo z rodzinnego domu dziecka, którego prowadząca zmarła.

- Kolor skóry nie miał znaczenia. Cieszę się, że u nas są, bo to wspaniałe dziecioki! Emek bardzo dobrze się uczy, zna trzy języki, chce studiować w Kanadzie lub USA, dorabia sobie w weekendy, jest rozsądny i poukładany - mówi Teresa o najstarszym z trojga rodzeństwa, którego tata jest Tanzańczykiem, a mama niedawno straciła życie.

Odwaga przydaje się również wtedy, gdy trzeba wytłumaczyć chłopcu, dlaczego rodzice adopcyjni go zwrócili.

- Był z nami prawie pięć lat i w ostatnią Wigilię trafił do adopcji. Było nam bardzo trudno się z nim rozstać, ale jeszcze trudniej było, gdy po trzech miesiącach rodzice, którym chłopiec mówił już mamo i tato, rozmyślili się i przywieźli go do nas z powrotem - wspomina Teresa Steblok ten wyjątkowo trudny moment.

Ale są też dni, w których małżonkowie odzyskują wiarę w ludzi. - Zawsze jest nadzieja, że dziecko wróci do mamy, za którą bez względu na wszystko tęskni… Nam zdarzyło się to tylko raz - Kubuś, który był u nas przez cztery miesiące, wrócił do swojej mamy. Serce się nam wtedy radowało - wspomina pani Teresa.

Tylko dwoje dzieci w ich rodzinie ma dziś kontakt ze swoją mamą - odwiedzają ją raz w tygodniu. Teresa Steblok mówi, że praca z dziećmi po przejściach, choć oczywiście niełatwa, daje obustronne korzyści.

- Dzieci nauczyły mnie przytulania - dawania szczerego, porządnego przytulasa. Zresztą one nauczyły mnie chyba więcej niż ja ich. Wpajam im normy społeczne, bo chcę, by życie jakoś się im poukładało, ale to one uczą mnie całej reszty - przekonuje.

Ciocia Teresa, wujek Mariusz i babcia Ania

- Codziennie zdarzają się nam chwile szczęścia. Codziennie przeżywamy wspaniałe momenty, bo dzieje się coś cudownego. Codziennie ktoś inny robi jakiś ogromny progres i nas zaskakuje - czasem to zwykłe przytulenie, a czasem łzy złości, z których też się cieszymy, bo dzieci po takich traumach długo nie potrafią się otworzyć, są nieobecne, nie wyrażają emocji. Jeden z chłopców przez dwa lata nie potrafił się normalnie przytulić, tylko jak kot podstawiał główkę. Potm wszystko się zmieniło - opowiada pani Teresa.

- Lubię ten nasz tęczowy parasol. Jesteśmy przecież barwni jak ta tęcza i tworzymy kolorową rodzinę - mówi Teresa Steblok. Na zdjęciu z mężem Mariuszem i 18-latkami: Wojtkiem i Emmanuelem oraz z Dominikiem, Igorkiem, Samuelem, Vanessą, Niną i Lisą. Na zdjęciu brakuje Piotrusia. Zdj. Marcin Giba

Decyzje o tym, czy do ich rodziny dołączy kolejne dziecko, zawsze zapadały wspólnie. - Siadamy w kręgu i rozmawiamy. Nasze dzieci muszą czuć się u nas bezpiecznie - mówi. Małżonkowie nie planują już powiększenia rodziny.

- To grupka, którą chcemy się jak najlepiej zająć, a obowiązków przybywa: zawody, straż, piłka, Przygoda, turnieje, konkursy - wylicza pan Mariusz, a właściwie wujek Mariusz.

- Bardzo ich kocham i nie dam im zrobić krzywdy, ale nie zostanę ich mamą, bo mamę ma się tylko jedną - mówi ciocia Teresa, ale dodaje, że nazewnictwo nie ma znaczenia - liczą się relacje, a dzieci bez skrępowania przed rówieśnikami obejmują ją np. w szkole i chętnie dzielą się z nią swoimi problemami.

- Mówią, co ich gryzie, również innym dzieciom, bo traktują się jak rodzeństwo. Zdarza się, że najlepszym terapeutą dla dziecka jest dziecko, które jest dłużej w pieczy, bo one opowiadają sobie o tym, jak to było u nich w domach. Dzięki temu wiemy też, jak lepiej z nimi pracować - mówi pani Teresa, która wciąż się doszkala, a specjalistyczne terapie to jej konik.

Nic więc dziwnego, że często doradza też innym mamom w rozwiązywaniu problemów wychowawczych. Działa też w radzie dzielnicy, przewodniczy radzie rodziców w szkole, a na co dzień prowadzi rodzinny dom dziecka. Jej mąż pracuje zawodowo, ale mocno ją wspiera i pomaga, podobnie jak jej mama Anna Pawlik, która oczywiście rozpieszcza „wnuki”.

- Od tego przecież są babcie. Cudze czy nie cudze, dziecko to dziecko. Pomagam, bo bez pracy po prostu nie mogę żyć - przyznaje babcia Ania, która regularnie wyjeżdża z całą rodziną na wakacje.

W tym roku po raz pierwszy nie będzie wspólnego wypadu - dzieci same wyjadą na obozy. - Byliśmy razem w tak wielu miejscach. Nad wodą zawsze liczę dzieci: 1, 2, 3… 9, i wciąż od nowa: 1, 2, 3, 4… mimo że tylko najmłodsze nie pływają. A za granicą wciąż nas pytają, czy to nasze dzieci i składają gratulacje Mariuszowi - śmieje się Teresa Steblok.

Sprzątanie, pranie, gotowanie…

- To nie jest dobre dla ludzi o zszarganych nerwach i dla tych, którzy chcą mieć cicho w domu - mówi z uśmiechem o swojej rodzinie Mariusz Steblok, który w weekendy, gdy żona się uczy, zajmuje się domem. - Dajemy radę - mówi skromnie i podkreśla, że dzieci są bardzo samodzielne, nie mają większych problemów z nauką i pomagają w pracach domowych.

- Pranie nie jest wyzwaniem, mamy też suszarkę, a każde z dzieci jest „samoobsługowe” - wyjaśnia, a pani Teresa dodaje: - Dzieci muszą same się obudzić, ubrać, spakować do szkoły, zrobić śniadanie - uczymy ich tej samodzielności, gdyby się okazało, że miałyby wrócić do poprzednich domów. - Mamy swoje obowiązki, pomagamy w sprzątaniu, również chłopcy - chwalą się Nina i Lisa, która odpowiada też za zmywarkę, a Dominik jest królem ogródka. - Kosi trawę również u sąsiadów. Trzeba było widzieć jego radość, kiedy dostał ręczną kosiarkę - mówi pani Teresa.

Rodzina Stebloków podczas prezentacji kalendarza miejskiego "Jestem z Rybnika" w DK w Chwałowicach. Zdj. Wacław Troszka

Teresa Steblok wyjaśnia, że prowadzenie tak licznego domu wymaga dobrej organizacji i jeszcze lepszej logistyki: - Ale również czasu na „reset” i własne pasje - mówi pasjonatka malowania.

- W naszym domu nie ma ciszy, spokoju, a przede wszystkim… porządku - dodaje z uśmiechem.

Niebawem do rodziny dołączy jeszcze dog niemiecki - psi terapeuta. - Będzie się nazywał Fryderyk - mówi Nina, która wspólnie z Lisą i Igorem planuje już Dzień Dziecka. - Pójdziemy do „Maka” albo do parku trampolin, albo do Laser House, albo na kebaba - wyliczają.

Dzieci w pieczy zastępczej mogą pozostać do 25. roku życia, a opiekunowie dostają środki na ich utrzymanie.

- Wcale się nie dziwię, że rodzin zastępczych jest tak mało, bo to trudne - mówi Mariusz Steblok, a jego żona doradza, by chętni do stworzenia takiej rodziny najpierw spotkali się z rodzicami zastępczymi i zobaczyli, jak to rzeczywiście wygląda.

- Każde z dzieci ma potencjał, ale wymaga pracy. Nasze dzieci są dobrze „wyprowadzone”, jednak nie zawsze tak jest. Oczywiście warto podjąć ten trud! Sama „sprowadziłam na tę drogę” cztery rodziny - mówi z uśmiechem Teresa Steblok.

Czy potrzebne są jakieś supermoce?

- Wystarczy wielkie serducho, ale nam pomaga też wiara - Jan Paweł II mówił: „Jest w ciele ludzkim zdolność wyrażania miłości, tej miłości, w której człowiek staje się darem” - podsumowuje Teresa Steblok.

 

Dziennikarz
Sabina Horzela-Piskula

Zobacz także

Rybnicki kalendarz mieszkańców z pasją
Rybnicki kalendarz mieszkańców z pasją

Rybnicki kalendarz mieszkańców z pasją

Dominika Hanke, czyli mama na rowerze
Dominika Hanke, czyli mama na rowerze

Dominika Hanke, czyli mama na rowerze

Rybnickie Bajtle i rodziny zastępcze
Rybnickie Bajtle i rodziny zastępcze

Rybnickie Bajtle i rodziny zastępcze

Przyjęcie dziecka jest Bożym Narodzeniem
Przyjęcie dziecka jest Bożym Narodzeniem

Przyjęcie dziecka jest Bożym Narodzeniem

do góry