Strona główna/Aktualności/Wniebowzięta, czyli rybniczanka na pokładzie

Wniebowzięta, czyli rybniczanka na pokładzie

05.08.2022 Nasz wywiad działa

Kiedyś usłyszała, że to nie dla niej, bo jest za niska, zna zbyt mało języków, a jej angielski nie jest wystarczająco dobry. - Nigdy nie przestałam wierzyć w siebie i walczyć o marzenia - mówi Daria Kufieta, która dopięła swego i dziś pracuje jako stewardesa w niemieckich liniach lotniczych.

Daria Kufieta pracuje jako stewardesa w niemieckich liniach lotniczych. Zdj. Archiwum prywatneZ przebojową rybniczanką rozmawiamy o plusach i minusach tej pracy, o podróżach i słonecznej Majorce oraz o sile marzeń.

Jak to się stało, że absolwentka technikum na kierunku grafika w rybnickim Mechaniku zamiast przy komputerze pracuje 10 km nad ziemią?

Od dziecka marzyłam o byciu stewardesą, a najlepiej - pilotem (śmiech). Kiedy pierwszy raz wsiadłam do samolotu, wiedziałam już, że to wymarzone miejsce dla mnie. Z tych młodzieńczych marzeń nigdy nie wyrosłam, mimo że od rówieśników słyszałam, że nie nadaję się do tej pracy ze względu na niski wzrost i niewystarczającą znajomość angielskiego, ale nigdy w siebie nie zwątpiłam. W zawodzie grafika pracowałam rok i kiedy firma zakończyła działalność, stwierdziłam - teraz albo nigdy. Uznałam, że nie mam nic do stracenia i odpowiedziałam na ogłoszenie polskiej linii lotniczej Small Planet Airlines. I zostałam zaproszona na rozmowy do Katowic. Wprawdzie po pierwszym etapie miałam obawy, że na tle innych nie wypadłam tak dobrze, jakbym chciała, ale udało się, mimo że nie było łatwo, bo rekrutacja była kilkuetapowa. Musiałam zdać egzaminy pisemne i praktyczne, a potem odbyć lot egzaminacyjny i odpowiedzieć na szereg pytań. Tamten pierwszy lot z 2017 roku do Chanii na Krecie zapamiętam pewnie na długo. Powiem tak - ten egzamin nie był najprostszą rzeczą na świecie.

Upadek linii Small Planet nie przekreślił Pani marzeń o lataniu.

Tworzyliśmy jedną wielką rodzinę i bardzo brakuje mi firmy i tamtej atmosfery. Ale uważam, że w życiu wszystko jest po coś. Kiedy linie upadły, uznałam, że przyszła pora na zmianę. Nie planowałam dłużej pracować w Polsce, bo chciałam się rozwijać, więc znów zaryzykowałam i znów się udało! Trzy lata spędziłam w Wiedniu, pracując dla niemieckich linii lotniczych Eurowings, które są częścią grupy Lufthansa. W kwietniu awansowałam, zostałam szefową pokładu i przeniosłam się na Majorkę. Na początku swojej pracy latałam głównie z polskimi pasażerami, teraz prawie wyłącznie z niemieckimi, którzy przez cały rok latają z Niemiec na Majorkę i z powrotem. W powietrzu spędziłam już grubo ponad 2 tys. godzin.

To praca, o której marzy wiele osób, ale z pewnością ma ona nie tylko plusy. 

Kocham swoją pracę, więc żadnych minusów nie widzę (śmiech), ale one oczywiście istnieją - trzeba latać w przysłowiowy świątek, piątek, rzadko bywa się w domu, lata się o różnych porach, a w sezonie trudno dostać urlop. Taka praca jest szczególnie wymagająca dla osób, które już mają rodziny, ale co warto podkreślić, w tym zawodzie pracują również mężczyźni. Dla mnie to wymarzone zajęcie, którego zupełnie nie traktuję jak pracę. Zawsze wolałam latać niż stąpać po ziemi. Uwielbiam to, co robię, i nawet nie myślę o urlopie. Ta praca umożliwia mi poznawanie świata i ludzi, kontakt z pasażerami i nie ma tu miejsca na codzienną biurową rutynę.

Ale pasażerowie bywają różni…

Wszystkiego można się nauczyć, również kontaktu z ludźmi. Nie było mi łatwo, bo z natury jestem introwertykiem, ale kiedy zakładam uniform, wszystko się zmienia. Stałam się bardziej otwartą osobą, bo byłam cicha i spokojna, a na pokładzie czasem trzeba walnąć pięścią. To dobrze płatna, ale specyficzna praca, w której trzeba być empatycznym, ale też asertywnym. Trzeba być małym liderem. Kiedy latałam z Polakami atmosfera była bardziej luźna, Niemcy są nieco inni, choć chyba nie ma reguły. Z pewnością po pandemii latamy dużo częściej. Nadal w naszej linii na trasie z Niemiec i Hiszpanii obowiązują maseczki, ale już na przykład z Austrii do Grecji nie są one wymagane, pewnie za parę miesięcy również i to się zmieni. Na razie widać, jak bardzo ludzie stęsknili się za podróżowaniem. W Niemczech brakuje pracowników obsługi na lotniskach, więc kolejki przy odprawie są wielogodzinne…

Stewardesa to zawód kojarzony z podróżami. Czy ma Pani okazję zwiedzać miejsca, do których lata?

W poprzednich liniach było to możliwe, bo latałam m.in. w Indiach, do Dubaju, Paryża, na Wyspy Zielonego Przylądka. Teraz to pojedyncze loty typu „point to point”. Ale uwielbiam podróżować i zachęcam do tego innych: jedźcie tam, gdzie tylko chcecie i zwiedzajcie! Dziś można to robić na różne sposoby, nie tylko z biurem podróży, ale też na własną rękę, co zresztą zdarza się coraz częściej. Trafiają się przecież tanie bilety lotnicze, pamiętam takie za 39, a nawet 9 złotych! Czasem wystarczy wybrać się na weekend, by zobaczyć kawałek innego świata, a to zawsze edukuje i rozwija. Weekend w Paryżu, Mediolanie czy Pradze? Czemu nie! W kwietniu po egzaminie na szefową pokładu poleciałam do Las Vegas na dwa dni, ale to wystarczyło, by poczuć klimat tego miejsca. Jestem spontaniczna i wyjazdy planuję zwykle na ostatnią chwilę.

Bycie szefową pokładu oznacza dodatkowe obowiązki?

Jestem odpowiedzialna za załogę - odpowiadam za procedury i bezpieczeństwo, jestem pierwszą osobą po kapitanie i pierwszym oficerze. Wiąże się to z większą odpowiedzialnością i koniecznością podejmowania czasem trudnych decyzji, które zawsze mają jakieś konsekwencje. Zmieniłam też miejsce zamieszkania. Do wyboru miałam Szwecję albo Majorkę. To nie była łatwa decyzja, ale postawiłam na Majorkę. Mieszkam teraz 150 metrów od plaży i z balkonu widzę morze, co zachęca do aktywnego wypoczynku, choć czasem fajnie jest też wrócić do Rybnika i posiedzieć w ogródku, wśród zieleni. Choćby na kilka dni.

- W powietrzu spędziłam już grubo ponad 2 tys. godzin - mówi Daria. Zdj. Archiwum prywatne.

Trudne zdarzenia na pokładzie to rzadkość czy raczej codzienność?

Już w drugim tygodniu mojej pracy miałam lądowanie awaryjne na lotnisku w Atenach. Byłam nowa w firmie i praktycznie niczego nie czułam. Usiadłam, uśmiechnęłam się i postępowałam zgodnie z procedurami bezpieczeństwa. Oczywiście miałam już do czynienia z najróżniejszymi zdarzeniami medycznymi, nawet z utratą przytomności, ale na szczęście wszystkie skończyły się dobrze. Bywa trudno, ale wychodzę z założenia, że każde zdarzenie czegoś mnie nauczy. Szkolimy się z różnych dziedzin - jesteśmy latającymi pielęgniarkami, strażakami i kelnerami, ale taka wielozadaniowość przydaje się też w zwykłym życiu.

Czy Pani się boi?

Nie bałam się, kiedy pierwszy raz leciałam samolotem, ani teraz, gdy dochodzi do sytuacji stresowych. Oczywiście czuję wtedy stres, ale staram się nad nim zapanować, by nie przeszkadzał mi w pracy, bo stanę się bezużyteczna. Rozumiem jednak, że pasażerowie mogą bać się latania, choć samolot jest przecież najbezpieczniejszym środkiem transportu. Radzę wtedy pasażerom, by oderwali myśli od tego, że lecą samolotem, by znaleźli sobie jakieś zadanie i zajęli głowy czymś innym. Pamiętam dziewczynę, która dostała ataku paniki - ze swojego sudoku wyrwałam parę kartek i dałam jej do rozwiązania. Jej mama dziękowała mi później za wsparcie. Miło jest usłyszeć, że pomogło się komuś w trudnych chwilach. Coraz częściej zdarza się, że słyszymy słowa uznania i podziękowania za dobry lot, a nie tylko narzekania, że kawa była za zimna, a turbulencje za duże.

O czym warto pamiętać przed każdym lotem?

Poczytajmy o zasadach wjazdu do danego kraju oraz o miejscu, do którego lecimy. Pamiętajmy też, by zawsze mieć przy sobie dokumenty, klucze i telefon i nie zostawiać ich w bagażu rejestrowanym, bo ten może przecież zaginąć, a wtedy zostaniemy z niczym. Warto też zabrać leki, szczególnie gdy chorujemy na przykład na cukrzycę czy alergie. Zawsze też warto wiedzieć, co można przewozić, a czego nie, bo nawet nie mając złych zamiarów, można mieć duże problemy.

O czym teraz marzy Daria Kufieta?

O pracy w Lufthansie (śmiech), ale musiałabym się podszkolić z niemieckiego… Mam świadomość, że pewnych wymagań nigdy nie spełnię. Mam 1,58 cm, a niektóre linie mają wymóg wzrostu dla stewardes minimum 1,60 cm. Regulaminy określają, jak musimy wyglądać - układać włosy i się malować - ale każda linia ma własne zasady. Emirates, Qatar i Etihad sprawdzają na przykład wskaźnik BMI (stosunek wagi ciała do wzrostu - przyp. red.) stewardes, a niektóre linie lotnicze nie dopuszczają noszenia okularów. Moje linie są bardziej otwarte i rekrutowały również 50-latków, a w USA pracuje nawet 86-letnia stewardesa! Chcę latać, póki zdrowie mi na to pozwoli oraz nadal się rozwijać. Może zostanę szefem pokładu na długich lotach? A może wybiorę szkolenie na pilota? W szkole byłam outsiderem, ale wiele się tam nauczyłam i polecam Mechanika każdemu. Dziś wiem, że warto być upartym i wytrwale dążyć do celu. Lepiej spróbować i żałować, niż żałować, że się nie spróbowało.

Rozmawiała: Sabina Horzela-Piskula

Wniebowzięta, czyli rybniczanka na pokładzie

9 zdjęć

Rybniczanka Daria Kufieta od dziecka marzyła o pracy stewardesy i dopięła swego. Dziś pracuje jako szefowa pokładu w niemieckich liniach lotniczych, mieszka na Majorce i nie przestaje marzyć...

do góry