Marek Szołtysek: Wieprzkowy stres
Czerwiec to czas Bożego Ciała, odpustu Antoniczka, truskawek, końca roku szkolnego i początku wakacji. Z tym wszystkim mam dobre skojarzenia, choć z dzieciństwa pamiętam jeden czerwcowy stres. Były nim wieprzki, czyli agrest.
Nie mam alergii na agrest. Ten owoc mi nawet bardzo smakuje na surowo, w ciastach czy w kompocie. Ja tylko w dzieciństwie nie cierpiałem obierać wieprzków z krzaka. Bo zawsze jak kończył się rok szkolny i zaczynał piękny wakacyjny czas, gdy koledzy jeździli na kole i grali w bal - to w naszym przydomowym ogrodzie dojrzewały te pierońskie wieprzki. Moim obowiązkiem zaś było obieranie tych owoców. Roboty tej nie szło wykonać szybko. Po prostu siedziałem jak niewolnik na ryczce koło krzaka i całymi godzinami zrywałem. Trzeba było uważać na kolce, bo to roślina ciernista. Ponieważ zaś mieliśmy w ogrodzie około tuzina dużych niskopiennych krzewów - to roboty było na ponad tydzień. Jednak zerwanie około pięciu wiader tych owoców to nie było wszystko. Potem jeszcze siadało się w ogrodzie na ławce i trzeba było każdy owoc wziąć do ręki i urwać z jego górnej części sztyngiel, czyli szypułkę oraz z dolnej części taki brązowy cycek, czyli resztki kwiatowe.
Dzisiaj agrest już mnie tak nie denerwuje, a obrywanie tych owoców traktuję nie jak pańszczyznę, ale jak relaks. Nawet zainteresowałem się historią agrestu na świecie i ustaliłem, że z Kaukazu sprowadzili go do Europy starożytni Grecy i Rzymianie. Jednak z końcem Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego na terenie Europy upadła kultura ogrodnicza, a krzewy agrestu zdziczały. Następnie w średniowieczu uprawianiem tych roślin zajęli się zakonnicy. Potwierdza to nazwa - AGREST, pochodząca od średniowiecznej łaciny, gdzie są słowa - agrestum i agrestinus, co znaczy - dziko rosnący. Mamy też dawne niemieckie określanie agrestu - Klosterbeeren, czyli jagody klasztorne. W każdym razie już w XVI wieku krzewy agrestu są w Europie rozpowszechnione i opisywane w botanicznych księgach.
Również starodawność uprawiania agrestu w Europie potwierdza bogactwo nazw. Bo ludzie powszechnie w ogrodach te krzewy uprawiali, jedli z nich owoce i nazywali je na wiele sposobów. Przykładowo w XVIII wieku we Francji pewne danie rybne z makreli jadano w sosie agrestowym i z tego powodu agrest nazwano - makrelami (maquereau). Ale we francuskich regionach jest jeszcze kilkadziesiąt innych nazw na agrest, jak - przytulanki (caconne). A chodzi tu pewnie o skojarzenie owłosionej skóry człowieka z delikatnymi włoskami agrestu. Podobnie po czesku agrest nazywany jest - włochatką (srstka) lub porzeczką włochatą (meruzalka srstka). Włoskie nazwy agrestu wynikają zaś z porównania tego owocu do winogron, stąd określają je tam: winogrona kolczaste (uva spina) albo ze względu na odgłos przy ich jedzeni - winogrona chrupiące (uva crispa). Natomiast pośród kilku sposobów nazywania agrestu w krajach anglojęzycznych, wspomnijmy tylko - gąski czy gęsie jagody (gooseberry). Analizując też bogactwo nazywania agrestu na ziemiach polskich, natrafić możemy na takie określenia jak: kosmatki, włosiny, włochaciny, miechynie, wieprzyny czy wapryny. Skupmy się jednak na kulturze Górnego Śląska, gdzie czasami w sąsiadujących ze sobą miejscowościach owoce te są odmiennie nazywane. Oto jakie określenia udało mi się spotkać:
agryz, angryz, angrest, hangryst, hangryski, sztachloki, sztachelbery, kudlonki, pieprzki i wieprzki.
Tych nazw jest pewnie więcej. Trzeba tylko jeździć po Śląsku od wsi do wsi, od miasteczka do miasteczka i pytać. Najlepiej poruszać się na rowerze, bo paliwo drogie. Także z pozycji roweru łatwiej zatrzymać się, gdy zauważymy ludzi w ogrodzie, by ich spytać o ten owoc. Właściwie takimi poszukiwaniami powinny się zająć wyspecjalizowane instytucje, ale one zwykle mają „bardziej naukowe” pomysły na realizację postulatów badawczych i wydawanie swoich budżetów. A szkoda, bo śląskie wieprzki, sztachloki czy kudlonki zasługują na ocalenie w sensie botanicznym, kulinarnym i kulturowym.