Rybnickie święta pani Kazi
Nawet bez dokładnego adresu łatwo znaleźć drzwi do jej mieszkania. Zdobi je kolorowy rysunek wykonany charakterystyczną kreską właścicielki. Aż chce się wejść… A za progiem czeka na nas więcej rysunków, obrazów i barwnych opowieści o jej ukochanych miejscach i ludziach. Tym razem usłyszymy też o świętach, tych z dzieciństwa kilkuletniej Kazi i współczesnych - prababci Kazimiery Drewniok, artystki nietuzinkowej.
- Właśnie pracuję nad bajką dla prawnucząt. To prezent pod choinkę - zdradza pani Kazia. Zainspirowała ją książka „Miała babuleńka kozła rogatego”, ale chce ją opowiedzieć po swojemu.
Taka już jest Kazimiera Drewniok (86 l.), malarka, pasjonatka śląskiej tradycji, języka i architektury, która stworzyła swój niepowtarzalny, łatwo rozpoznawalny styl, charakteryzujący się oryginalną kreską i nagromadzeniem szczegółów.
Murale pani Kazi
Ma za sobą pracowite wakacje. Zwykle spędzała je w Górkach Śląskich, w drewnianym domku z laubą. - Pierwszy raz w tym roku nie mogłam tam pojechać, ale zamiast rozpaczać, wzięłam się do malowania - opowiada. Najpierw ozdobiła ściany zaułka prowadzącego do restauracji Moja Ulubiona.
- Właściciel się zgodził, a dla mnie to był raj! Otoczona zielenią czułam się jak w jakiejś oazie. Malowałam i patrzyłam, jak ludzie wciąż gonią wte i wewte, więc zadedykowałam ten mural ludziom zabieganym - mówi.
Jest czarno-biały, z zagadkami, z których słynie pani Kazia (przez lata rysowała konkursy dla naszych Czytelników), z zabytkami i zabawnymi historyjkami, jak ta o Jorgu, co szoł do Rybnika na torg po marekwia, szałot, jajca po złotku, swojski żymloki i krupnioki. Wędliniarski motyw wykorzystała już kilka lat wcześniej, ozdabiając podwórko przy ul. Powstańców 23, gdzie małą rzeźnię i sklep mięsny prowadził Franciszek Dziura. Ścianę w korytarzu podzieliła na cztery pory roku.
- Wiosna to sklep rzeźniczy, lato skojarzyło mi się z odpustem i moim ukochanym Antoniczkiem, jesień poświęciłam dawnemu szpitalowi „Juliusz”, w którym się urodziłam, a zima to świąteczny rynek z choinką - wspomina.
Rybniczanka ozdobiła też wewnętrzny dziedziniec Halo! Rybnik i ścianę budynku Świata Herbaty i Kawy, ale pierwszy mural stworzyła już w 2008 roku, gdy na budynku przy ul. Grunwaldzkiej, z inicjatywy mieszkańca Jerzego Nowaka, namalowała pastelową widokówkę Smolnej, m.in. z zabytkową kapliczką, najstarszą w mieście szkołą i kościołem Franciszkanów. Jej charakterystyczną kreskę znają też bywalcy słodkiego „Bombona”, a od niedawna - uczniowie z Kłokocina.
Kokoty pani Kazi
- Zawsze kiedy ktoś opowiada, że zwiedził kawał świata, pytam go: - A w Kłokocinie byłeś? To cudowne miejsce, z którym związałam się przez drewniany kościółek, który trafił do Kłokocina z Nieboczów. To właśnie od niego zaczęła się moja miłość do drewnianych kościółków, dlatego tak bardzo żałowałam, gdy go rozebrano i przewieziono do Chorzowa. Jest mu tam dobrze, ale pamiętam puste miejsce, jakie po nim zostało. Marek Szołtysek chciał porozmawiać ze mną o tych przenosinach, ale wtedy nie byłam w stanie nic powiedzieć… - wspomina wzruszające chwile sprzed lat.
Teraz cieszy się z klasy, którą w czasie wakacji wymalowała w kłokocińskiej podstawówce i planuje dokończenie rysunków na fasadzie tamtejszego przedszkola.
- Dyrektorka szkoły Majka Stachowicz-Polak, która nie jest Ślązaczką, ale bardzo dba o śląską tradycję, kulturę i szacunek dla małej ojczyzny, poprosiła mnie, bym ozdobiła klasę dla pierwszoklasistów. W to mi graj! - opowiada.
Panie znają się od lat, współpracowały przy podręczniku do edukacji regionalnej, którego bohaterką jest Kluska-Wandruska.
- W klasie namalowałam moje ukochane pejzaże, zmieniające się pory roku, zwierzęta, ptaki i oczywiście koguta, bo w Kłokocinie kokot kokota poganio. Są też krasnoludki i tyty dla pierwszaków, są bajeczki i pieśniczki, żeby dzieci więcej śpiewały - opowiada Kazimiera Drewniok.
Zdecydowała się ubarwić świat pierwszaków również dlatego, że sama nie ma dobrych wspomnień ze szkoły. - Poszłam do 1. klasy do szkoły niemieckiej i to było straszne przeżycie, bo u nas w domu się godało i mówiło po polsku. Tamto upokarzające doświadczenie zostało ze mną na całe życie, więc cieszę się, że mogę sprawić trochę radości pierwszoklasistom z Kłokocina - mówi. Uwielbia malować, ale nigdy do końca nie wie, co powstanie na murze, ścianie, drzwiach czy starym bifyju.
- Malując eksperymentuję, nie trzymam się sztywno rygorów. Nie zwracam też uwagi na poplamione szczewiki, zielone od farby włosy czy plamy na bluzce. Człowiek nie patrzy, jak wygląda, byle tylko mógł malować. To sama uciecha - mówi artystka, która od wielu lat działa w Zespole Malarskim „Oblicza”.
- Kiedy mam do siebie pretensje, że za długo siedzę i maluję, zasłaniam rolety, włączam płytę z tangami i walcami i… tańczę. Jak byłam mała, stawiałam nóżki na stopach taty i tak razem tańczyliśmy. Muzyka zawsze była mi bliska. Tata grał na kilku instrumentach, ja na fortepianie. Dlatego smuci mnie, że dziś dzieci nie potrafią śpiewać, a kiedyś muzyka była obecna i ważna w wielu śląskich rodzinach - wspomina.
Święta pani Kazi
- To był cudowny czas, nawet w czasie okupacji, nawet tuż po wojnie - mówi o świętach Bożego Narodzenia, gdy będąc dzieckiem cieszyła się z żywej choinki ze świeczkami, przedwojennymi bombkami i szpicą na wierzchołku.
- Wciąż mam figurkę Jezuska z szopki, która stała pod naszą choinką. Należała do mojej babci - pokazuje misterną figurkę dzieciątka, która przetrwała wojenną zawieruchę.
- Mama gotowała barszcz, a babcia zupę rybną. Była też ryba, której nie lubiłam i dopiero mąż nauczył mnie jeść karpia - wspomina.
Po wieczerzy wigilijnej rodzina Kazi Barteczko zawsze kolędowała. - Tata grał, a my śpiewaliśmy. Gdy zmywaliśmy po kolacji, rodzice zamykali się w pokoju, w którym mama otwierała okno, rozsypywała piórka i dzwoniła dzwoneczkiem, tłumacząc nam potem, że właśnie z pokoju wyfrunął Aniołek, który coś dla nas zostawił - wspomina pani Kazia.
Były to zwykle prezenty uszyte lub usztrykowane przez jej mamę, ale zdarzały się też te wyjątkowe: rozkładana kolejka dla jej brata czy ukochana lalka.
- Babcia kupiła ją w Raciborzu i uheklowała mi do niej seledynową suknię. Tak ją całowałam i ściskałam, że szybko pozbawiłam ją nosa… Również mama szyła nam lalki - kupowała porcelanowe główki, do których doszywała resztę - wspomina z nostalgią pani Kazia.
- Cieszyło mnie też to, że w niemal każdym domu przed świętami piekło się pierniki na miodzie. Mama wykrawała w nich dziurki, a my przewlekaliśmy szlajfki i wieszaliśmy pierniki na choince. Oczywiście bardzo szybko znikały - opowiada pani Kazia. Wspomina też zabawy sylwestrowe i bale karnawałowe na legendarnym „Barteczkowcu”.
- Lokal ozdabiało się np. kulkami waty udającymi śnieg i organizowało maskenbale, czyli bale maskowe. Stroje były pomysłowe i pracochłonne, jak kostium pół kobiety-pół mężczyzny czy niemowlaka, z wielkim nuplem (smoczkiem) - opowiada.
Święta prababci Kazi
- Zawsze rodzinne. Nie wyobrażam sobie Bożego Narodzenia poza domem. Do niedawna organizowaliśmy wigilie rotacyjnie, teraz świąteczne obowiązki przejęła moja synowa Basia. Jestem mistrzem od palenia garców, więc nie gotuję, ale może znów upiekę domek z pierników? Zwykle wychodzą krzywe, ale mają swój urok i długo pachną - mówi pani Kazia i planuje świąteczne, oczywiście rysowane prezenty dla swoich prawnucząt.
- Dzieci lubią najróżniejsze opowieści, bo one rozbudzają wyobraźnię. Wychowały się na nich moje wnuczki - Magda i Ania - mówi pani Kazia o dietetyczce Magdalenie Sierny, twórczyni rybnickich „Dietów i maszkietów” i Annie Drewniok, harfistce, wokalistce i studentce kompozycji w Cardiff. To córki Adama Drewnioka, basisty grupy Carrantuohill.
- Adamowi na okrągło czytałam, a swoim wnuczkom wymyślałam bajki. Do dziś to wspominają. Ania przyjedzie do domu na święta. Mam nadzieję, że znów wszyscy spotykamy się przy wspólnym świątecznym stole. Ona będzie grać, a my będziemy kolędować… - marzy Kazimiera Drewniok.
Rybnickie święta pani Kazi
Kazimiera Drewniok (86 l.), malarka, pasjonatka śląskiej tradycji, języka i architektury, która stworzyła swój niepowtarzalny, łatwo rozpoznawalny styl, charakteryzujący się oryginalną kreską i nagromadzeniem szczegółów. Ozdobiła już m.in. ściany zaułka prowadzącego do restauracji Moja Ulubiona, podwórko przy ul. Powstańców 23, gdzie małą rzeźnię i sklep mięsny prowadził Franciszek Dziura, a teraz cieszy się z klasy, którą w czasie wakacji wymalowała w kłokocińskiej podstawówce.