Panny dworskie w Paryżu

30.03.2025 Nasz wywiad działa

W lutym w paryskim Grand Palais zorganizowano salon Art. Capital, który nawiązuje do historycznego Salonu Niezależnych z 1884 roku. Na przestrzeni lat prezentowano tam prace van Gogha, Kandinskiego, Dalego… W tym roku pokazano m.in. obraz rybniczanina Ryszarda Kalamarza, z którym rozmawiamy nie tylko o „Pannach dworskich”.

Zdj. Aleksander KrólZdj. Aleksander Król

Jak to jest znaleźć się w takim gronie?
Naprawdę, to ten słynny salon? [śmiech] Salon des Indépendants został założony przez wykluczonych artystów, którzy walczyli o swobodę prezentowania swoich dzieł. Oczywiście dzisiejsza paryska wystawa ma już zupełnie inny charakter, ale to fajne nawiązanie do historii. Miło znaleźć się w gronie najwybitniejszych malarzy wszech czasów.

Dlaczego postanowił Pan pokazać akurat ten obraz? „Las Meninas” (Panny dworskie) nawiązujący do dzieła Velázqueza?
Bo obraz Velázqueza jest absolutnie genialny. Pokazuje możliwości człowieka. Gdyby Elon Musk albo ktoś inny chciał wysłać w kosmos jakiś przedmiot, by pokazać innej cywilizacji dokonania Ziemian, to mógłby to być ten obraz właśnie. „Las Meninas” jest ikoną tak jak „Mona Lisa” albo „Dziewczyna z perłą” Vermeera.
Do takich obrazów można ciągle wracać. „Pannami dworskimi” inspirowało się wielu malarzy, między innymi Pablo Picasso. Ale polemizując z innymi artystami, malarze pokazują przede wszystkim siebie. Oryginalny obraz jest tylko punktem wyjścia. Oryginał Velázqueza jest u mnie jedynie w lusterku. Reszta to moje „Meninas”.

Velázquez i Picasso umieścili na tym obrazie swoje autoportrety. Pan też tu jest? Widzę paletę, pędzle…
Oczywiście. Nad paletą jest Ryś, oczywiście pokazany w sposób symboliczny, geometryczny. Może to maska? Na palecie są podstawowe barwy: żółta, niebieska i czerwona – bardzo grubo namalowane, wzmocnione w stosunku do tej monochromatyczności całego obrazu, który utrzymany jest w tonacji sepii. Barwy są stonowane. Mógłby to być podkład obrazów renesansowych.

Ale na Pana obrazie są też inne nurty – surrealizm, realizm magiczny, nawet kubizm?
Kwadraty, koła, trójkąty istnieją tu w różnej surrealistycznej postaci. Jeśli ktoś chce się dopatrywać kubizmu, to może go odnajdzie w tych formach geometrycznych, ale podczas ich malowania nie zastanawiam się nad tym, jak Picasso czy ktoś inny malował kubistyczną głowę. Poza abstrakcją geometryczną oraz niegeometryczną, barokiem, pewnie jest też realizm. Bo „królewska infantka” wygląda jak współczesna dziewczyna, tak samo kózka, czy gruszka. Ktoś powiedział mi na wystawie w Poznaniu, że tę gruszkę namalowałem po to, by pokazać, że potrafię [śmiech]. To realizm wkompowany w abstrakcyjne nie wiadomo co. To tworzy opowiadanie.

To tak jak Picasso, który zanim zaczął „malować kubizm”, najpierw pokazał, że potrafi rysować np. idealne konie… W pana „Las Meninas” jest też sporo symboliki… W tej gruszce widać motyw kuszenia, bardziej subtelny od jabłka i „Martwą naturę z czaszką” Paula Cézanne‘a, pewnie symbolizującą przemijanie?
Każdy dostrzega inne elementy i interpretuje sztukę po swojemu. Chłopiec w rogu obrazu może być klaunem, bo jest trochę pajacykowaty i może wprowadzać tu element komediowy, a może wcale nie. Gruszka rzeczywiście ma obłą, kobiecą formę, ale to może zwykły owoc bez żadnego podtekstu?
Mówimy o polemice z innymi malarzami, odniesieniach do historii sztuki, ale czasem taka wiedza, którą posiądzie się oglądając obrazy innych, może przeszkadzać zamiast inspirować…

Malarstwo Beksińskiego to realizm fantastyczny, ale mroczny, apokaliptyczny. Pana obrazy są radosne…
Kiedyś na studiach pomyślałem, że nawet gdybym chciał namalować dziewiątą symfonię Beethovena, to i tak zawsze wychodzi mi szósta Symfonia „Pastoralna”. [śmiech]
To jest immanentne. Nawet gdy chcę zrobić coś drapieżnego, to wychodzi mi to dosyć delikatnie.

Dlaczego to wszystko jest takie teatralne? Skąd te baletnice i maski?
Teatr daje gigantyczne możliwości pokazania wielu światów na jednym kawałeczku przestrzeni mikroobrazu. W teatrze w jednej chwili występuje zarówno realizm, jak i fantastyka. Tu magia jest uprawniona, bo w tym miejscu dzieje się w realnym świecie. Gdy wyjdziemy na zewnątrz, znika. Do tego dochodzi wielość literackich bohaterów. No i w teatrze podczas spektaklu mamy kumulację emocji od smutku do radości z wszystkimi odcieniami pomiędzy.

Dlaczego wybrał Pan Śląsk?
Uważałem, że jak pojadę do Katowic, to będzie trochę jakby za granicą. Nasze liceum plastyczne w Jarosławiu było na tyle dobre, że większość dostawała się na ASP w Krakowie. Ja nie chciałem takiego „artystostwa krakowskiego”, dlatego wybrałem katowicki oddział ASP. Wieszanie obrazów na „murze Barbakanu” kompletnie mnie nie interesowało. Zastanawiałem się, jak mogę pokazać się w Polsce. Na początku brałem udział w różnych konkursach malarskich i na ogół dostawałem jakieś nagrody, czasem w kilku różnych miejscach jednocześnie. Czułem wtedy, że jestem jednym z najlepszych w Polsce. To przypominało trochę rywalizację sportową.

Podobno dużo Pana obrazów zdobi salony w Azji?
Bardzo dużo swoich baletnic wysłałem do Japonii [śmiech]. Był taki okres, że przylatywał do mnie Japończyk, prowadzący galerie sztuki, wybierał sobie obrazy i płacił zupełnie nieźle w dolarach. Pojawiał się regularnie, czasem nawet dwa razy w roku przez 10 lat, aż do czasu zamknięcia swojej galerii. Interesowały go przede wszystkim baletnice. To miało swoje dobre i złe strony. To jest tak jak z muzyką. Jakby chciano, by pianista grał tylko Chopina, a on przecież chce czasem zagrać Strawińskiego i Milesa Davisa.

Co uważa Pan za największy sukces?
Chyba to, że podczas wystaw moje obrazy oddziałują jakoś bardzo na ludzi. Niekiedy pozytywnie, czasem mocno, a innym razem subtelnie. Ale nie są pomijane. Po prostu.

Czy sztuka ma się dziś u nas dobrze?
Skoro w mieście takim jak Rybnik powstaje Galeria Sztuki „Rzeczna”, to chyba ma się całkiem nie najgorzej. Taka galeria to na pewno szansa dla miasta i to pod wieloma aspektami.

A sztuczna inteligencja jest dużym zagrożeniem dla malarzy?
Wszystko się zmienia, tak jak powiedział dawno temu jeden pan siedzący na piasku. Nowe obrazy muszą mieć widza. Jeśli cywilizacja pójdzie w tym kierunku, że inspiracją do życia w ogóle będzie kompletnie co innego niż w tej chwili sobie wyobrażamy, to tak samo obrazy – mogą być albo potrzebne, albo niepotrzebne. Myślę, że człowiek ma w sobie gen, który daje mu szansę przeżywania świata w kategoriach piękna. A artysta ma to piękno pomnażać.

Rozmawiał Aleksander Król

Redaktor Naczelny
Aleksander Król