Strona główna/Aktualności/Kultura i rozrywka/Z nocy i niemocy swoją arką będzie wywozić nas NOE

Z nocy i niemocy swoją arką będzie wywozić nas NOE

16.10.2022 Nasz wywiad działa

"Noc to metaforą zmierzchu kulturalnej działalności. Z tej nocy i niemocy - bo wszystko było pozamykane, zakazane - arką wywozi nas NOE. Ta „noc” dla niektórych trwa dłużej niż pandemia."

Piotr Kotas zaprasza na koncert NOE

Podczas październikowego (16.10) koncertu w teatrze zgaszą światła i dadzą się ponieść energii. - To może być wręcz transcendentalne przeżycie - mówi nam Piotr Kotas, założyciel Nocnej Orkiestry Eksperymentalnej.

Faktycznie spotykacie się w nocy?

Planując te przedsięwzięcie wiedziałem, że największym problemem będzie czas. Na co dzień każdy pędzi, ma wiele zajęć. Zazwyczaj jeszcze wieczorową porą artyści gdzieś uczą, koncertują. Noc stała się naszą szansą. Możemy się wówczas spotkać i ćwiczyć. I rzeczywiście, zdarza się, że gramy do pierwszej w nocy. Ja zamykam ostatni i wracam do domu pustymi ulicami. Ale ta nazwa ma też głębszy sens. Pomysł z Nocną Orkiestrą Eksperymentalną zrodził się podczas pandemii, gdy cała działalność kulturalna była zawieszona, każdy miał potworny głód grania i spotykania się z ludźmi. Wtedy postanowiłem stworzyć nowy projekt, zaprosić do niego ludzi, którzy nie mają gdzie grać zwłaszcza w tym okresie.

Noc była metaforą zmierzchu naszej kulturalnej działalności. Pomyślałem, że z tej nocy, ale i niemocy - bo wszystko jest pozamykane, zakazane - swoją arką będzie nas wywoził NOE. Ta „noc” dla niektórych trwa dłużej niż pandemia.

Poza muzykami grającymi na co dzień w filharmoniach, zespołach kameralnych czy rozrywkowych grają też osoby, które od dawna były w zawie szeniu artystycznym. Bo nagle okazało się, że nawet kończąc prestiżowe akademie muzyczne wcale nie ma gwarancji na dostanie się do orkiestr. Po prostu nie ma tyle miejsc. Dlatego orkiestra stała się też ofertą dla ludzi, którzy są rozczarowani swoją karierą. W niej znaleźli miejsce i mogą się realizować. Robimy to dla frajdy. Niektórzy mówią, że nasze wspólne granie to taka terapia, bo siadamy w kółku i można poczuć się jak na grupowej terapii.

Na pierwszą próbę przyszedł, kto chciał?

Rzeczywiście, w grudniu ogłosiłem w mediach społecznościowych, że chcę powołać nowy zespół i odzew był bardzo duży. Przyjechało prawie 40 osób z całego Śląska, a nawet Krakowa, Opola czy Wrocławia. Jednak dla ludzi z daleka regularne dojazdy na próby stanowiły problem, dlatego ostatecznie skład ugruntował się przy liczbie około 20 „pewniaków”. Tworzymy rodzinę, która razem tworzy coś od nowa. To nie jest orkiestra w rozumieniu orkiestry dętej czy symfonicznej. NOE to nowoczesny zespół rozrywkowy, gdzie każdy wnosi to, co chce. Chciałem zrobić coś, co oni poczują, że jest nasze, wspólne. Kładę nacisk na to, byśmy razem szukali wspólnej drogi. Sprowadza się do tego, że piszę utwory zawsze pod kątem wykonawcy, konkretnej osoby, do tego stopnia, że gdy przychodzi nowa, mówię jej, że ma mi dać kilka dni, bym zdążył dla niej coś napisać na próbę.

Podobno na próbach gasicie światło?

Owszem, muzykujemy też po ciemku, co nie było na początku łatwe, bo angażuję muzyków wykształconych, którzy są świetnymi instrumentalistami i mają duże możliwości realizowania nawet najtrudniejszych nut. I nagle okazuje się, że jak te nuty im zabrać, to pojawia się pytanie „Co ja mam właściwie grać? Magister, który szkolił się przez 20 lat, może zagrać wszystko, ale czuje opór, by za grać byle co. To jest też mankament naszej edukacji muzycznej, że ci najbardziej predysponowani, by po prostu grać, mają z tym problem, bo czują, że musi być idealnie, bo ktoś ich będzie oceniać, krytykować. Udaje się to przezwyciężać, zaczynamy bawić się tą muzyką, improwizować i zaczynają wychodzić fantastyczne rzeczy. Jedno wykonanie takiej improwizowanej kompozycji mieliśmy na otwartej próbie, na którą zaprosiliśmy publiczność. Nie mówiłem wcześniej artystom, że będziemy improwizować, by się nie stresowali, ale zgasiliśmy światło. Wyszło super. Ludzie mówili, że to było najlepsze, co zobaczyli. Podczas koncertu 16 października w teatrze też chcemy zgasić na chwilę światło. Może któryś krytyk zauważy jakieś fałsze, ale na pewno będzie to coś magicznego.

W szkole muzycznej uczą, że jak już grać, to trzeba grać porządnie. Ale myślę, że czasami można dać się ponieść energii, zanurzyć się w tym i poczuć coś niesamowitego. To może być przeżycie wręcz transcendentalne.

Jako absolwent „Powstańców” zagra Pan na jubileuszu?

Zagramy koncert z zespołem Chwila Nieuwagi. Poza mną, inni członkowie zespołu są m.in. „Hankowiczami”, ale jakoś się dogadujemy [śmiech]. W zeszłym roku przygotowaliśmy płytę dotyczącą Powstań Śląskich, gdzie w specyficzny sposób, od kobiecej strony, w pieśniach śląskich opowiadamy o kulisach powstania. Zaprezentujemy kilka utworów, ale nie tylko z tej płyty, bo tematyka jest trudna, a jubileusz I LO to radosna uroczystość.

Łatwiej skomponować coś do filmu, teatru czy gry komputerowej?

W tym zawodzie jest tak, że trzeba robić wszystko, by przetrwać. Oczywiście, gdy bym miał wybierać, najchętniej kompono wałbym muzykę współczesną dla wielkich orkiestr na wielkie sale, ale z czegoś trzeba żyć. Konkurencja jest spora, a tych sal koncertowych wcale nie tak dużo. Może z moimi współczesnymi kompozycjami kiedyś uda się zagościć na największych scenach? Natomiast gry komputerowe, choć wydawałoby się, że są dochodowe, bo czasem wystar czy kilka dźwięków i można na tym zarobić, to dość skomplikowana zabawa. Taka muzyka musi przejść przez recenzję informatyków, którzy nie zawsze sugerują się tymi samymi wartościami co artysta. Informatykowi musi zgadzać się liczba decybeli, klatek na sekundę, a niekoniecznie stworzony przeze mnie dramatyzm. By żyć z muzyki, trzeba robić dużo bardzo różnych rzeczy.

Dziś kultura rządzi się prawami rynkowymi, sprzedaje się to, co podoba się tłumowi, a instytucje kulturalne, które powinny forsować kulturę wyższych lotów, nawiązują romans z kulturą niską. Wystarczy spojrzeć na Telewizję Polską.

Szansą jest mecenat kulturalny. Udało mi się zainteresować naszym projek tem firmę Alan Systems, która zaoferowała wsparcie dla pierwszego koncertu. Liczę, że w przyszłości uda się zarazić modą na mecenat również inne firmy. 

Podczas naszego premierowego październikowego występu w teatrze pojawi się kilku gości, m.in. zaprzyjaźnione wokalistki - Martyna Czech z zespołu Chwila Nieuwagi i Dominka Kierpiec-Kontny z zespołu Są Stąd, które pomogą pobudzić publiczność do interakcji. Wierzymy, że będzie zachwycona. Chcemy pokazać, że taka muzyka nie musi być „pod kołnierzykiem”. Muzyka ma być radością.

Rozmawiał Aleksander Król

do góry