Blondynka za kółkiem rybnickiego autobusu
Mogła zostać kelnerką. Pracowała w sklepie i w księgowości. A dziś robi to, co naprawdę lubi. – Nie odnajdę się w żadnym innym miejscu – przekonuje Iwona Gawlik, która od 9 lat jeździ miejskimi autobusami po Rybniku. – Jestem po prostu kierowcą. Nie kierowczynią ani kierowniczką czy szoferką, bo to kojarzy mi się z czymś zupełnie innym – mówi z uśmiechem. Poznajcie rybniczankę, która codziennie dowozi nas do pracy, szkół i domów.
Jeździ różnymi autobusami, na różnych trasach, ale zawsze rozważnie i z uśmiechem. Nic dziwnego, że pasażerowie lubią jeździć z sympatyczną blondynką za kółkiem.
– Miło usłyszeć, gdy mówią, że ze mną w autobusie od razu robi się jaśniej, jakby słońce świeciło… Lubię kontakt z ludźmi, a to ważne w tej pracy, przydaje się też uśmiech, więc cieszę się, gdy pasażerowie go odwzajemniają. A kiedy mówią, że mają do mnie szczęście, zachęcam, by zagrali w totka – mówi Iwona Gawlik, mieszkanka Rybnika od niemal 20 lat.
Początek roku szkolnego, to na rybnickich drogach spore wyzwanie. – Wtedy korki to katastrofa. Pewnie znów będziemy mieć kilkuminutowe spóźnienia, czasem nawet do 15 minut – przestrzega.
Na kolanach u taty
Jej ojciec był kierowcą i jeździł ciężarówką. – Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie wróci z pracy, a przy obiedzie wciąż go ponaglałam: – Jedz szybko i idziemy do garażu. Zawsze byłam brudna po łokcie, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, choć mama wciąż powtarzała ojcu: – Zostaw ją, to przecież dziewczyna – wspomina Iwona Gawlik. To właśnie tata Jan stoi za jej fascynacją dużymi pojazdami. Do ciężarówek przekonał też wnuka Łukasza, syna Iwony, który dziś jeździ TIR-ami po Europie.
– Łukasz długo nie chciał usiąść za kierownicą, inaczej niż ja. Byłam mała i nie dosięgałam do pedałów w ciężarówce, ale pchałam się za kółko, więc tata sadzał mnie na swoich nogach i pozwalał trzymać kierownicę – wspomina.
Choć ciągnęło ją do ciężkich samochodów, wiedziała, że dla kobiety zawód mechanika to wyzwanie, ale smykałka pozostała do dziś i jest przydatna w pracy kierowcy. W dzieciństwie Iwona trenowała narciarstwo biegowe, m.in. z Tomaszem Sikorą, późniejszym biatlonistą, i chciała zostać nauczycielem WF-u. Kiedy koleżanki z drużyny poszły do szkoły mistrzostwa sportowego, ona długo nie mogła się zdecydować. Za długo. Wzięła więc, co zostało – skończyła zawodówkę w klasie kucharz-kelner, a potem liceum. Sprzedawała w wodzisławskim Mini Malu i szukała szczęścia w Anglii i Irlandii, gdzie pracuje jej brat Grzegorz, kierowca.
– Jechałam z Manchesteru autobusem z instruktorem szkolącym kierowcę, który okazał się chłopakiem z Wodzisławia. To on powiedział mi: wracaj do Polski, zrób prawo jazdy na autobusy i przyjeżdżaj z powrotem – mówi.
Posłuchała, ale do pracy w Anglii już nie wróciła.
Chłopy do garów!
Skończyła kurs prawa jazdy kategorii D, a egzaminy zdała za pierwszym razem.
– Wszędzie same chłopy i ja jedna. Kiedy robiłam prawo jazdy, nieraz słyszałam, że mam wracać do garów. Odpowiadałam wtedy, że chętnie, ale nie mam co do nich włożyć – mówi o trudnej sytuacji, w jakiej wtedy była.
Ze stereotypami o babach za kółkiem też świetnie sobie radzi, nie tylko ciętą ripostą, ale przede wszystkim swoją jazdą. A jeździ bezpiecznie, rozważnie, bez wypadków, mandatów i karnych punktów.
– Kiedyś usłyszałam od pasażera, że to chłopy powinny iść do garów, bo „baby” jeżdżą lepiej, spokojniej ruszają i hamują. A kiedy pasażerowie proszą, bym została na jakiejś linii, zachęcam, by pisali w tej sprawie petycje – mówi z uśmiechem.
Po obyczajowej rewolucji za kierownicą miejskich autobusów, która w Rybniku dokonała się w 2007 roku, dziś kobiety kierujące autobusami nie budzą już większego zdziwienia. A jeszcze parę lat temu...
– To było na trasie z Pszowa. Do przejścia dla pieszych zbliżał się facet z reklamówkami i kiedy mnie zobaczył, wypuścił je z rąk i się przeżegnał – wspomina z rozbawieniem tamten kurs.
Iwona Gawlik jest jedną z dwóch kobiet z firmy Jutrans, jeżdżących po Rybniku miejskimi autobusami. Najwięcej – 14 kobiet-kierowczyń – ma spółka Komunikacja Miejska Rybnik.
Słodycze, kwiaty i… opieprz w gratisie
– Pamiętam starszego pana, który codziennie jeździł do swojej żony do szpitala. Zawsze coś dla niej wiózł, a przy okazji miał też coś dla mnie: a to kwiatki, a to śniadanie. To było miłe. Dzieciaki też mnie lubią i machają na powitanie, a zakonnice i księża, którzy chcą kupić u mnie bilet, jadą na mój koszt. W zamian proszę, by się pomodlili o cierpliwość i pokorę dla mnie – mówi pani Iwona.
Sama też bywa pasażerem, bo po mieście porusza się wyłącznie autobusami, wie więc, jak to jest być z tej drugiej strony. Dobre słowo pasażerów zawsze ją motywuje, ale musi też znosić krzyki, gdy zdarza się jej spóźnić lub nie ma wydać reszty. A to tylko wycinek jej pracy – rozdzielała już bijących się w autobusie nastolatków, wypraszała bezdomnych oraz pijanych pasażerów i budziła ukołysanych jej jazdą pracowników po nocnej zmianie – zawsze delikatnie, bo nie wiadomo, kto jak zareaguje. Udzielała też pomocy mężczyźnie z atakiem padaczki, niestety niemal w pojedynkę, choć na placu Wolności był wtedy tłum pasażerów.
– Pomogło mi to, że jestem bardzo opanowana – wspomina. Mówi, że w tej pracy liczy się pasja i zamiłowanie, a na konflikty z pasażerami szkoda życia, więc do uwag podchodzi z dystansem.
– Kiedyś usłyszałam: – Ślepa jesteś? Odparłam, że mam nagrodę za odwagę dla osób jadących autobusem prowadzonym przez ślepego kierowcę – opowiada.
Blondynka za kółkiem? Oczywiście!
– Jak mam dłużej wolne, to brakuje mi tych wszystkich autobusowych odgłosów: syków i psyknięć – mówi Iwona Gawlik. Nie ma znaczenia – elektryk, gazowy czy spalinowy kopciuch; przegubowy czy krótki – Iwona jeździ wieloma autobusami, choć najbardziej lubi stare SOR City.
– Pewnie również dlatego, że na początku wsiadłam właśnie do takiego SOR-a i jeździłam nim przez pięć lat – mówi.
Szczerze przyznaje, że wodorowce jakoś ją nie kręcą i tłumaczy, że każdy z pojazdów ma swoje plusy i minusy – w „kopciuchach” nie trzeba się martwić o stan naładowania baterii autobusu, za to elektryk jest bardzo cichy.
Mówi, że za kierownicą przydaje się też szczęście, nieodzowne, kiedy zimą jedzie się przegubowcem, a tył autobusu wpada w poślizg czy kiedy nagle pod koła wjeżdża roztargniona kierująca.
– Zdążyłam tylko krzyknąć: trzymać się! Na szczęście to był pierwszy ranny kurs, więc w autobusie było tylko czworo pasażerów, a wśród nich staruszka, którą na początku poprosiłam o zapięcie pasów, jakbym coś przeczuwała… Zahamowałam i szczęśliwie nikomu nic się nie stało, choć dziewczyna w słuchawkach nie słyszała mojego krzyku i skończyła w podartych rajstopach – opowiada o jedynym jak dotąd niebezpiecznym zdarzeniu za kółkiem.
Iwona Gawlik szkoliła też inne kierujące autobusami. Zwracała im uwagę, by jeździły ostrożnie, przyspieszały tylko tam, gdzie można i ze szczególną uwagą podchodziły do starszych, osób o kulach czy matek z wózkami.
– I zawsze powtarzam, by cały czas włączały myślenie, do momentu gdy nie staną i nie zaciągną ręcznego. Przestrzegam też, by uważały na osoby agresywne i pijane, na to, czy ktoś nie ma noża lub nie zechce użyć gaśnicy, bo kiedy to się zdarzyło, w autobusie było siwo, a niektórzy pasażerowie wyszli cali biali – mówi Iwona.
Kurs na góry
– Siła gór motywuje mnie do ich zdobywania – mówi o ulubionych górskich wyprawach. Chciała nawet jeździć autobusami w Zakopanem, by mieć je bliżej.
Mogłaby też prowadzić pokoje gościnne, bo lubi kontakt z ludźmi, ale ma też plan awaryjny.
– Oczywiście miewam kryzysy, bo autobusy czasem się psują, brakuje klimatyzacji, są korki i wkurzeni pasażerowie, ale gdybym tego nie kochała, toby mnie tu nie było, więc pewnie zostanę tu do emerytury, choć kręci mnie też co innego. Może zostanę maszynistą? – zastanawia się z błyskiem w oku.
Autorka zdjęć Ola Kubica, fotografka i portrecistka, autorka projektu „Rybnickie kobiety”, do którego zaprosiła nietuzinkowe kobiety. O fotografce i jej bohaterkach przeczytacie na internetowej stronie projektu: www.rybnickiekobiety.pl