Strona główna/Aktualności/Nasz wywiad działa/Historia „przypadków” pana Andrzeja

Historia „przypadków” pana Andrzeja

11.01.2025 Jeżech z Rybnika

Niektórzy twierdzą, że nic na świecie nie dzieje się przez przypadek. Po prostu los stawia przed nami nowe szanse, które jednak tylko nieliczni potrafią dostrzec i wykorzystać. Historia Andrzeja Żylaka – przedsiębiorcy, prezesa Izby Przemysłowo-Handlowej Rybnickiego Okręgu Przemysłowego, konsula honorowego Chorwacji, pasjonata mody prowadzącego na Instagramie profil pastelowa.elegancja, pokazuje, jak nie przepuścić żadnej okazji i każdą zamienić w sukces. – Zawsze mówię młodym, że jak się chce, to można góry przenosić – podkreśla z przekonaniem rybniczanin.

Biznesowa przygoda Andrzeja Żylaka zaczęła się właśnie od takiego „przypadku”. Po studiach pracował w kopalni Kaczyce, a następnie w Przedsiębiorstwie Budowy Szybów, gdzie ukończył kurs inżynierów strzałowych. Po śmierci głównego inżyniera strzałowego jako jedyny z odpowiednimi kwalifikacjami przejął jego stanowisko.

I wtedy pojawił się problem, w którym Andrzej Żylak dostrzegł szansę.

– Na zakupionym przez PBSZ terenie, który wcześniej należał do kopalni, znajdowały się stare fundamenty, a obie strony wzajemnie oskarżały się o to, kto powinien je wyburzyć. Stwierdziłem, że ja to zrobię – założyłem firmę „ABC, Roboty Specjalistyczne i Wyburzeniowe”. W 1989 roku uzyskałem zezwolenie na używanie materiałów wybuchowych oraz zgodę na ich przewóz samochodem osobowym, co było nie lada sztuką. Pamiętam, jak przyjechałem po materiały wybuchowe polskim fiatem 125. Wszyscy patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Zapalniki były z przodu, a materiał wybuchowy wiozłem w bagażniku z tyłu. Człowiek był młody i odważny – wspomina z uśmiechem Żylak.

Popcorn z jugosłowiańskiej promenady

Kilka lat później Andrzej Żylak spędzał wakacje z rodziną w Jugosławii. Wzdłuż promenady stały maszyny do popcornu, przy których ustawiały się długie kolejki. Córki pana Andrzeja były zachwycone tym przysmakiem, który wtedy w Polsce był jeszcze nieosiągalny. Po powrocie do kraju sam postanowił prażyć popcorn w Rybniku.

– Dzięki pomocy teścia dotarłem do niemieckiej firmy, która produkowała maszyny do popcornu. Gdy tam zadzwoniłem, szczęśliwie trafiłem na asystenta prezesa – Polaka, który pomógł mi zakupić dwie sztuki. Ustawiliśmy je przed rybnickim Hermesem i wraz z żoną zaczęliśmy sprzedawać popcorn. Zainteresowanie przerosło nasze oczekiwania – zarobione pieniądze liczyliśmy przez kilka godzin – mówi Żylak.

– Zawsze mówię młodym, że jak się chce, to można góry przenosić – podkreśla z przekonaniem rybniczanin. Zdj. Wacław Troszka

Gdy mąż musi udowodnić coś żonie

Kolejny rozdział historii przypadków rozegrał się w Zakopanem, gdzie Żylakowie uczyli się jeździć na nartach.

– Zdecydowaliśmy się zjechać z Kasprowego Wierchu. Żeby zdobyć bilety na wyciąg krzesełkowy, o trzeciej rano stanąłem kolejce. Niestety okazało się, że mogę kupić tylko dwie sztuki, a było nas troje. Nie miałem wyjścia – trzeci bilet kupiłem dwa razy drożej spod lady, od tzw. konika. Następnego dnia znów wybraliśmy się na Kasprowy. Tym razem nie znalazłem konika, więc nabyłem tylko dwa bilety i powiedziałem żonie: „Pójdę pieszo, a ty z Danusią zjedziecie na dół do hali Goryczkowej”. Zanim dotarłem na szczyt i stanąłem w kolejce, żona z córką już przyjechały. O godz. 16.00 zamknięto jazdę na Kasprowy z hali Goryczkowej – to już był szczyt! Obiecałem sobie, że przyjedziemy tu tylko, jeśli załatwię wjazd samochodem do Kuźnic i bilety na kolejkę – zadeklarował i rok później wziął się za realizację planu.

Przyjechał do Zakopanego bladym świtem i od razu skierował się do naczelnika miasta po przepustkę na wjazd autem do Kuźnic. Sekretarka od razu odmówiła, ale wtedy pojawił się naczelnik.

– Wpuścił mnie do gabinetu, gdzie opowiedziałem mu całą historię, dodając: „Muszę udowodnić żonie, że jak się chce, to można wszystko osiągnąć”. Wręczył mi przepustkę, po czym zapytał: „A teraz dokąd?”. Odparłem, że idę do dyrektora PKL-u po bilety na Kasprowy. Zaśmiał się tylko, mówiąc: „Oj, nie wiem, czy to załatwisz” – wspomina Żylak.

Z przepustką w kieszeni ruszył do PKL-u. Sekretarka znów próbowała go spławić, ale nie poddał się – czekał na dyrektora do południa, a gdy ten wychodził, zagadnął go.

– Ryszard Antoszyk, gdy mnie wysłuchał, od razu zadzwonił do naczelnika miasta pytając: „Naprawdę dałeś mu to zezwolenie?”. Głos ze słuchawki odpowiedział: „Daj mu te wejściówki, musi przecież żonie udowodnić!”.

Tak rybniczanin dostał bilety na najlepszą godzinę – 9.10.

– Na odchodne poprosiłem jeszcze o wjazd poza kolejnością, ale to już była przesada – śmieje się Żylak. – Antoszyk mało kulturalnie mnie odprawił, jednakże po chwili rzucił: „Jak będziesz następnym razem, wpadnij do mnie”. Żona była ze mnie dumna, a ja zyskałem cenne kontakty w Zakopanem – mówi z satysfakcją.

Andrzej Żylak jest również honorowym przedstawicielem Chorwackiej Izby Gospodarczej w Polsce i honorowym obywatelem Labina, partnerskiego miasta Rybnika. Zdj. Wacław Troszka

Dzięki znajomości z dyrektorem PKL-u, Andrzej Żylak poznał wiele osobistości. Pewnego wieczoru gościł u Antoszyków w towarzystwie przedstawiciela UNESCO ze Szwajcarii i dyrektora Centralnego Ośrodka Sportu w Zakopanem. Przy śliwowicy rozmowa zeszła na zbliżającą się Uniwersjadę i problem braku śniegu.

– Po kilku kieliszkach łąckiej śliwowicy wszystko wydaje się możliwe, więc powiedziałem, że zorganizuję sztuczne naśnieżanie. Nazajutrz, kiedy dyrektor COS-u przypomniał mi o mojej obietnicy, szczerze przyznałem, że nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać. Konieczne było wykonanie instalacji wodnej pod wysokim ciśnieniem. Z pomocą przyszedł mój ojciec, który pracował w cukrownictwie – skierował mnie do fabryki w Świdnicy, gdzie zrobili dla nas specjalne pompy. Szczęśliwie trafiłem też na ogłoszenie w „Trybunie Robotniczej” o sprzedaży rur demobilowych po armii radzieckiej. Kupiłem je za bezcen i zbudowałem pierwszy w Polsce system sztucznego naśnieżania na Nosalu – podkreśla pan Andrzej.

Dwa dni przed Uniwersjadą system Żylaka wyprodukował masę śniegu, jednak noc przed zawodami spadło tyle naturalnego, że sztuczny okazał się zbędny. Historia miała ciąg dalszy – dyrektor PKL-u poprosił rybniczanina o wykonanie podobnej instalacji na Gubałówce. Tak powstało drugie sztuczne naśnieżanie w Polsce, działające do dziś.

Sada Rybnik, Sada Polska

W 1989 roku pracując przy budowie kopalni w Novo Brdo w Kosowie, Żylak poznał chorwatkę o imieniu Winka. Kiedy rok później wybuchła wojna, oboje stracili pracę. Winka poprosiła go o pomoc w zdobyciu niemieckich wiz. Dzięki kolegom, którzy wyemigrowali do Niemiec w latach 70., oraz przy wsparciu chorwackiej ambasady, udało mu się pomóc wielu Chorwatom i Słoweńcom uciec z kraju przed wojną. W 1995 roku, gdy wojna dobiegała końca, Andrzej Żylak spotkał w Krakowie chorwackiego ambasadora, dzięki któremu nawiązał współpracę gospodarczą z Chorwacją. Jako szef Rybnickiej Izby Przemysłowo-Handlowej zorganizował w Zagrzebiu wielką prezentację „Sada Rybnik, Sada Polska”, z orkiestrą górniczą i wystawą polskich firm.

– Szybko stałem się tam rozpoznawalny. Grupa producentów wina z Varaždina zaprosiła mnie na targi. To był maj ’95 roku – w telewizji pokazywali właśnie bombardowanie Zagrzebia. Żona kategorycznie odmówiła wyjazdu, ale ja byłem przekonany, że Europa nie dopuści do wojny. Pojechałem sam. Hotel był pusty – wszyscy goście uciekli przed bombardowaniem. W recepcji spotkałem dwóch zdziwionych moją obecnością mężczyzn. Wieczorem zadzwonili do pokoju, prosząc, żebym zszedł na dół. Przed hotelem czekała policja. Jeden z mundurowych przedstawił się jako szef ochrony prezydenta i zaprosił mnie na spotkanie. Okazało się, że wieść o moim przyjeździe dotarła do samego prezydenta Chorwacji! Stałem się lokalną sensacją – następnego dnia udzielałem wywiadów i wystąpiłem w programie telewizyjnym – wspomina Żylak.

Po powrocie do kraju ambasador Chorwacji zasugerował mu otwarcie biura podróży. – Tam cię wszyscy znają – mówił. Tak powstała Croatia przy ul. Gliwickiej, gdzie we współpracy z hotelami z Baškiej Vody wydano pierwszy katalog w języku polskim. Biuro okazało się wielkim sukcesem – już w pierwszym roku zorganizowano wyjazdy dla ponad 25 tysięcy osób.

– Kolory mają niesamowity wpływ na nas – zarówno na naszą osobowość, jak i na nasze zachowanie – przekonuje Andrzej Żylak, który najchętniej zakłada pastelowe ubrania. Zdj. Wacław Troszka

Pastelowa elegancja

– Kolory zawsze mnie fascynowały. Od dziecka ciągnęło mnie do barwnych ubrań. Nawet w przedszkolu chciałem mieć kolorową piżamę – przyznaje.

O tym, że dostrzega więcej kolorów, dowiedział się zupełnym przypadkiem. W 2019 roku, podczas wyjazdu do Berlina, trafił w jednym z domów mody na konkurs stylizacji. Choć nie był zaproszony, udało mu się wejść pokazując wizytówkę konsula. Jego nietypowe zestawienia kolorów zrobiły wrażenie na jury, dzięki czemu wygrał. Kilka tygodni później zaproszono go do Londynu, gdzie z grupą 20 osób miał rozpoznać odcienie wśród przygotowanych materiałów.

– Trafił mi się żółty – kolor uznawany za najtrudniejszy. Podczas gdy inni dostrzegali około pięciu odcieni, ja wskazałem aż siedemnaście. Okazało się, że jestem tetrochromatykiem, co oznacza, że widzę więcej kolorów niż przeciętny człowiek – wyjaśnia.

Dzięki zdolności, którą posiada zaledwie 8% mężczyzn, Żylak został zaproszony do współpracy z salonami mody, gdzie pełni rolę konsultanta ds. kolorystyki ubrań. Niespodziewana współpraca z branżą modową zaowocowała równie zaskakującą popularnością w internecie. Jednym z warunków kontraktu było założenie własnego profilu w mediach społecznościowych. Bez większych oczekiwań zaczął więc prezentować swoje stylizacje na Instagramie, konsekwentnie udowadniając, że „wszystkie kolory kochają kolory”. Jego profil „pastelowa.elegancja” śledzi obecnie ponad 18 tys. osób.

– Ludzie często pytają mnie, kto mi doradza, czy to żona mnie ubiera. Zawsze im odpowiadam: instynkt i lustro. Nikt nie ubierze nas lepiej niż my sami. Trzeba ubierać się tak, jak się czujemy, a nie pytać innych o zdanie. Tylko wtedy można naprawdę zabłysnąć – zapewnia Andrzej Żylak.

dziennikarz
Dominika R
do góry