Ksiądz Marek Noras: Żyjcie miłością, upraszczajcie swoje życie
- Teraz Rybnik jest moim miastem. Tu dziś bije moje serce, tutaj są ludzie, których kocham, którym ofiaruję swój jeden z piękniejszych momentów życia. Czuję się odpowiedzialny za szczęśliwe życie wieczne rybniczan, którzy stają na mojej życiowej drodze - mówi nam ks. dziekan Marek Noras, proboszcz Starego Kościoła, a przy okazji znakomity reżyser i aktor.
Była „Opowieść wigilijna”, to może jakaś sztuka na Wielkanoc?
Przede wszystkim jestem księdzem, a z teatrem jest tak, jak ma każdy z nas: wykrawasz troszkę czasu na rzeczy, które cię interesują. A mnie interesuje teatr - bawię się nim od czasów szkolnych. Chodzę do teatru, choć jestem bardzo krytyczny i nie robią na mnie wrażenia przedstawienia, w których na przykład się przeklina, gdzie nie przedstawia się żadnych wartości. Wówczas jestem w stanie po pierwszym akcie opuścić salę teatralną. Nie lubię niszowych sztuk, które jeszcze dołują człowieka, pokazują, że narkotyki, alkohol to jest norma. To nie dla mnie. Kiedyś mówiło się, że do teatru idzie się po to, by się „odchamić”, ukulturalnić. Człowiek kiedyś inaczej ubierał się do teatru - mężczyźni szli w garniturach, zakładali koszule, krawat, bo chcieli ubogacić swojego ducha. Jeżeli na scenie mam zobaczyć to samo, co widzę na ulicy, że ktoś jest chamski, wulgarnie się zachowuje, to co to wniesie w moje życie? Mam powiedzieć sobie: „takie jest życie”?. To już wiemy. W moim odczuciu teatr ma mnie czegoś uczyć. Jeżeli potrzebuję czegoś lekkiego, to idę na groteskę. Uwielbiam Teatr Rozrywki w Chorzowie. Miałem tam przyjaciela, już nieżyjącego śp. Jacentego Jędrusika. Tam można było zobaczyć „Okno na parlament”, „Mayday”, przedstawienia, które naprawdę bawiły. Drugim moim ulubionym teatrem to Teatr Roma w Warszawie. Lubię musicale, bo one w jakiś sposób budują mojego ducha.
A skoro pyta pan o „Rybnicką opowieść wigilijną”, którą wystawiliśmy w teatrze, to jest to amatorska zabawa. Oczywiście cieszę się, że była bardzo dobrze oceniona, że usłyszałem fajne słowa, że dobrze współpracowało się z wieloma ważnymi osobami w Rybniku, z zespołem Carrantuohill, z formacją Salake, pracownikami teatru. To wszystko mi schlebia, ale na co dzień mam inne zadania. Zawodowo nie zajmuję się reżyserowaniem spektakli.
Słyszałem, że rozważa ksiądz wyreżyserowanie „Rybnickiej Królewny Śnieżki”? Kogo zobaczymy w głównej roli? Wśród krasnoludków będzie prezydent Rybnika?
Rzeczywiście, chcemy przygotować „Rybnicką Królewnę Śnieżkę”. Ktoś zasugerował mi, że tym razem fajny byłby musical i spróbujemy pośpiewać ze Śnieżką. Muzyka towarzyszy nam na co dzień. Jadąc samochodem, najczęściej odmawiam modlitwę różańcową, ale kiedy już skończę, to puszczam sobie jedną płytę - „Nędzników” Wiktora Hugo, czyli musical, który jest perełką. Uwielbiam przemianę, która dokonuje się w głównym bohaterze. A ścieżki dźwiękowej mogę słuchać namiętnie. Oczywiście nasz musical będzie przez małe „m”. Śnieżka jest już wybrana i zgodziła się zagrać, ale nie zdradzę, kto to. Nie powiem też, którzy krasnale zgodzili się wystąpić w teatrze [śmiech], ale znów będą to ludzie, którzy na co dzień zajmują się poważnymi sprawami w mieście, którzy potrafią fajnie się bawić i robić coś dobrego. Zaznaczam jednak, że stworzenie dobrej sztuki przez amatora trochę potrwa. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy uda się wszystko zrealizować na 2025 rok.
Podobno kiedyś graliście Akademię Pana Kleksa. Teraz byłaby na topie…
Prowadziłem kiedyś grupę teatralną przy Młodzieżowym Domu Kultury w Świętochłowicach i z tamtą młodzieżą robiłem naszą akademię, na podstawie Akademii Pana Kleksa. Wspaniała przygoda. Pamiętam, jak widzowie doprowadzili mnie na scenie do łez, płakałem ze śmiechu. Na widowni było ponad 200 dzieciaków z przedszkola, a myśmy śpiewali Kaczkę Dziwaczkę. Ja byłem Kleksem, a dzieciaki jak na koncercie - ręce nad głową i klaskały. To było tak szczere, tak serdeczne, tak fajne. Młodzież robiła coś dla jeszcze młodszej młodzieży. Ale wtedy byłem katechetą, ze szkoły zapraszałem uczniów, którzy bardzo chętnie brali udział w tych moich projektach. To było niesamowite, cieszyło się wielkim uznaniem.
Gdyby to przenieść na rybnicki grunt? Stworzyć taki amatorski teatr np. przy DARze, zaangażować któregoś z młodych księży, a ksiądz byłby mentorem?
Nie ma szans. Albo masz charyzmę, to coś, albo nie. A teatr to nie jest coś, co robimy zawodowo. Miło kiedy zbieram oklaski, kiedy ludzie doceniają to, co zrobiłem, ale oni nie są świadomi, ile wieczorów i nocy na to poświęciłem. Nie ma szans tego komuś przekazać. Ja mogę błogosławić komuś kto chciałby to robić, ale to musi wyjść od niego. Musi go to cieszyć, pasjonować się tym. Jak ja zaczynałem swoją przygodę z teatrem to takim moim mentorem był pan Roman Michalski, aktor Teatru Śląskiego im. Wyspiańskiego w Katowicach. Pamiętam, jak dostałem od niego pierwszą rolę - brata matki Jonasza. Byłem wujem Jonasza. A w naszym teatrze seminaryjnym nie było kobiet. Dlatego zapytałem: „panie Romanie a cóż to za dziewczę będzie moją siostrą?” Usłyszałem: „Zobaczysz”. I kiedy skończyła się próba dla wszystkich, zostałem ja i pan Roman, który powiedział: „no to robimy. Z tego dialogu robimy monolog”. Wiedziałem, że tak można, ale nie wiedziałem ile to kosztuje. Wszyscy mieli wolne, a ja z panem Romanem na auli w seminarium miałem próby. Były sytuacje, kiedy chciało mi się płakać, miałem już dość teatru, mówiłem, że to pierwsze i ostatnie moje przedstawienie, ale potem gdy zagraliśmy, a cała widownia wstała, by bić brawo, to była duża satysfakcja. Ale był to efekt potężnej pracy. To chyba największa tajemnica sukcesu - jak człowiek włoży w coś serce, to to wyjdzie.
Jestem wdzięczny, że otworzono mi drzwi rybnickiego teatru, jestem pełen podziwu dla dyrektora Michała Wojaczka, do którego przyszedł ksiądz i powiedział: „chcę zrobić przedstawienie”. Nie miał łatwo, przecież nie powie „spadaj” proboszczowi Starego Kościoła, ale co on chce? Jakieś jasełka? A odważył się powiedzieć „tak”. Zresztą sam zagrał, najpierw narratora, a potem z jego inspiracji dopisałem troszeczkę i przefajnie zagrał samego Dickensa, który opowiada historię miłosną Izabeli, której miłość nigdy się nie skończyła. Jestem wdzięczny za jego odwagę i za to, że się zgodził.
Czy ksiądz swoją zdolności aktorskie wykorzystuje w kościele?
Na co dzień wszyscy jesteśmy aktorami mniej albo bardziej świadomie. Nawet w sklepie albo w urzędzie - potrafimy się uśmiechnąć, powiedzieć dobre słowo, albo nie. Tak samo w kościele. Jako pasterz mam być słyszany przez tych, którzy przyszli do kościoła zadbać o ducha. Oni chcą, by wyłożyć im ewangelię tak, by to do nich w jakiś sposób trafiło, by jeszcze bardziej starali się ją realizować w swoim życiu. Jak byłem młodszym księdzem, częściej coś głośno podkreślałem. Teraz w tej mojej nauce jest więcej spokoju bo bardziej patrzę na wiernych, jako ludzi, którzy przyszli, bo szukają Chrystusa. I ja mam na nich krzyczeć? Broń Boże. Jasne, czasem coś podkreślę, tak jak używa się kursywy, czy bolda w gazecie, by pokazać coś istotnego. Myślę, że w życiu kapłańskim sztuka dobrego wysławiania się, retoryka jest czymś ważnym.
Księża są trochę takimi aktorami, w dobrym słowa znaczeniu. Ludzie patrzą też na ich gesty.
Gesty są bardzo ważne. Gdyby nie były, to nie mielibyśmy napisane w mszale: ręce złożone, ręce nad kielichem. Człowiek, który przychodzi na mszę, powinien być świadomy, że każdy gest w liturgii ma swoje znaczenie. Jak ja się uderzam w piersi, to się uderzam w piersi, a nie poprawiam sobie guziki. Jak robię znak krzyża, to robię znak krzyża. Bylejakość grozi ludziom w każdej dziedzinie. Możesz napisać byle jaki artykuł, by naczelny dał święty spokój, ale kiedy w to włożysz serce, to oprócz tego, że naczelny da spokój, ludzie przeczytają, a ty będziesz miał satysfakcję.
Wiadomo, że msza święta to nigdy nie jest show. Zawsze pobożnie staram się odprawiać mszę świętą, ale moje usposobienie jest bardzo radosne. Ludzie mówią, że cieszą się, gdy na koniec ksiądz powie coś wesołego albo jakąś anegdotę umieści w kazaniu - ma to miejsce, ale to nigdy nie koliduje z powagą samej akcji liturgicznej. Ksiądz jest też aktorem i powinien być. I musi umieć mówić. Pamiętam, że gdy byłem młodym klerykiem, najlepszym księdzem był ksiądz Klaudiusz, który mówił tak głośno, że babcie mogły wyłączać aparaty słuchowe.
Występuje ksiądz w lokalnej telewizji, by wyjść do ludzi?
Nie da się wyjść do wszystkich, ale Pan Jezus robił wszystko, by docierać do ludzi dorosłych ze słowem, a dzieciom błogosławić. Dlatego gdy zaproponowano mi, bym pisał do „Nowin”, to się zgodziłem. Podobnie kiedy zjawił się u mnie prezes TVT z propozycją, by robić filmiki - komentarze ewangelii na niedzielę „Zasłuchani w słowo Pana” - bardzo się ucieszyłem. Zapytałem księdza arcybiskupa, a on pobłogosławił mi i mówi „na chwałę Pana Boga”. A telewizja nie jest novum w moim życiu, ponieważ gdy byłem katechetą w jednej ze szkół, to z młodzieżą prowadziłem telewizję szkolną. Nagrywaliśmy filmiki i można to było zobaczyć na szkolnej stronie internetowej. Słowo w telewizji TVT jest głównie dla ludzi starszych bo oni po TikToka nie sięgną.
No właśnie, księża tańczący na TikToku to nie przesada?
Człowiek musi szukać swojej formy. To tak, jak kiedyś człowiek był młody, to o godzinie 22, 23 jeszcze ze studentami szedł do kina. Teraz o 20 czy 20.30 ja już szukam, gdzie jest moja piżamka. Starsi potrzebują innej formy, trochę spokojniejszej - stąd np. wspomniane słowo w telewizji, a młodzi innej, bardziej energetycznej. Jeżeli ksiądz uważa, że przez TikToka głosi ewangelię, dobrą nowinę, to niech to czyni. Myślę, że ważne jest to, by mieć dystans do swojej osoby - nikogo nie obrażam, nikogo nie chcę urazić, jeżeli tam tańczę, śpiewam,
to okej. Ducha nie gaście.
Czuje się już ksiądz rybniczaninem?
Chyba tak do końca się nad tym nie zastanawiałem. Niestety rejestracja mojego auta nie zaczyna się od SR, tylko SBL, bo pochodzę z Lędzin, z powiatu bieruńsko-lędzińskiego. I jeżeli kiedyś będzie okazja pójść na emeryturę, to będę chciał wrócić do swojego domu rodzinnego. Ale na obecną chwilę Rybnik to jest moje miasto. Dlaczego? Bo tu bije moje serce, bo tutaj są ludzie, których kocham, którym ofiaruję swój jeden chyba z piękniejszych momentów życia - kiedy człowiek już nie jest taki młody, ale jeszcze troszeczkę młody, kiedy człowiek może jeszcze więcej w trochę inny sposób dać społeczności, za którą czuje się odpowiedzialny. Czuję się odpowiedzialny za szczęśliwe życie wieczne tych rybniczan, którzy stają na mojej życiowej drodze. Dlatego staram się swoją postawą jak najlepiej świadczyć o tym, że Pan Bóg jest w moim życiu na pierwszym miejscu, a potem zaraz drugi człowiek bez względu na przekonana religijne, polityczne, kulturalne. Staram się zawsze w drugim dostrzegać ten Boży Pierwiastek. Oczywiście, dziękuję panu prezydentowi, że podpisał mi zgodę na to, że mogę głosować w Rybniku. Jako obywatel też czuję się mieszkańcem Rybnika, a to, co robię, to robię dla tej społeczności.
Stary Kościół ma wyjątkową lokalizację, już bardziej nie może być w centrum. Wokół tętni życie miasta. Niemal naprzeciw kościoła jest dyskoteka, młodzi ludzie „wypadają” z niej niemal na plac kościelny…
Ja ich rozumiem, chcą się bawić. Natomiast dobrze by było, gdyby zrozumieli, że niektórzy chcą się wyspać, bo rano będą wstawali do swoich obowiązków. Ale to jest prawo młodości. Ja się cieszę tą lokalizacją Starego Kościoła. Generalnie cieszę się tym, że trafiłem do Rybnika, do kościoła Matki Bożej Bolesnej. Przed laty wybrałem swoje kapłańskie zawołanie: „Niewiasto, oto Syn Twój, oto Matka Twoja”. Testament z krzyża. Nie wiedziałem wówczas, to był rok 1995, że zostanę proboszczem w jednej z dwóch parafii, które noszą tytuł Matki Bożej Bolesnej, w całej archidiecezji. Moje kapłaństwo zawsze jest kapłaństwem Maryjnym. Jestem związany z moją mamą. Tu, w Rybniku przeżywałem odchodzenie mojej mamy, tu, w Rybniku, przeżyłem ten moment, gdy musiałem ją odprowadzić na miejsce wiecznego spoczynku. Ale to ona - Mama, prosta kobieta, nauczyła mnie przeogromnej miłości, przeogromnego szacunku do drugiego człowieka. Dlatego myślę, że to jest moje miejsce - u Matki Bożej Bolesnej. Dlatego chciałbym, by każdy, kto do niej przyjdzie, czuł się u niej dobrze. Do kościoła w sercu Rybnika przychodzą i starsi i młodzi. To jest piękne.
Dziś w ołtarzu głównym jest pieta. Podobno myślicie o tym, by przywrócić pierwotny wygląd ołtarza?
Tak, to jest zadanie, które zleciła mi sama Matka Boska. Przyszedłem tutaj do kościoła, zostałem wikarym, widziałem pietę w głównym ołtarzu, ale dla mnie to było takie troszeczkę ubogie, bo główny ołtarz, w którym znajduje się tabernakulum z najświętszym sakramentem, to zawsze serce kościoła. Ktoś zwrócił się do mnie z prośbą: „księże, niech ksiądz przywróci stary ołtarz”. Szukałem, ale nie było żadnych elementów. Wszystko korniki zjadły. I stało się coś niezwykłego. Jeden z moich poprzedników - ksiądz Wojciech, który był tu proboszczem, opowiedział mi, że w Domu Księży Emerytów czuje się jak w Rybniku u Matki Bożej Bolesnej, ponieważ na korytarzu wisi obraz ze Starego Kościoła w Rybniku. Przechodziłem obok niego wielokrotnie, ale nie wiedziałem, że obraz jest stąd. Ksiądz arcybiskup wyraził zgodę, by ten obraz odebrać i tak się zaczęło. Z bożą pomocą, jak wszystko dobrze pójdzie, to już w tym roku w kościele stanie stary-nowy ołtarz, a w nim zostanie umieszczony ponad 3-metrowy obraz Matki Bożej pod krzyżem. Myślę, że wtedy jeszcze bardziej ten nasz skromniutki kościółek będzie tym, do którego każdy przyjdzie, gdy będzie chciał przyjść do Matki, by się pomodlić i załatwić jakąś sprawę u jej Syna.
Ten „skromniutki” kościółek, opiekuje się klasztorem, DAR-em, cmentarzem. Ma nawet więcej zadań niż bazylika…
To jest tak, jak w domu. Najwięcej roboty ma mama. Gdy mama pracuje, to inni mogą funkcjonować pod jej skrzydłami. Antoni jest przepiękny, to przepiękna bazylika, ale nie budowali „Antoniczka” jako bazyliki. Ludzie nie mieścili się w Starym Kościele u Matki Bożej Bolesnej, dlatego powstał „nowy kościół” - filialny na górce, by tam w niedzielę sprawować msze święte dla większej grupy ludzi.
Z biegiem historii ten piękny kościół został uhonorowany bazyliką mniejszą. Święty Antoni jest patronem miasta. A Matka Boża jak matka dziecku błogosławi, jest skromna. Owszem, mamy w centrum sporo zadań i niemało problemów. Obawiamy się, że zabiorą nam duszpasterza akademickiego, bo nie ma za dużo studentów i księży też brakuje. Za moich czasów w seminarium było nas 200 chłopa, a obecnie to 30 kilka osób. Tak samo siostry wizytki - ogromny dar od Pana Boga dla Rybnika. Gdy tu przyszły, było ich 24, a teraz to zaledwie 5 starszych sióstr. Dobrze, że one są, że modlą się za miasto, ale jak długo się będziemy nimi cieszyć, nie wiadomo. A Matka Boża? To matka kościołów Rybnika. To przecież z tej parafii na przestrzeni 8 wieków wydzielono 27 innych parafii. To jest coś, co dumą napawa moje serce - że jestem proboszczem, dziekanem parafii, która jest matką dla wielu rybnickich parafii.
Jako dziekan ma ksiądz około 10 rybnickich parafii pod sobą. Zarówno na dużych blokowiskach, jak i w wiejskich dzielnicach. Ta religijność tu i tam się różni?
Może w tych mniejszych społecznościach trochę bardziej człowiek patrzy na zdanie sąsiadów. Widać to na przykładzie cmentarza. Ja pochodzę z Hołdunowa, tam jest grób rodzinny moich rodziców. Tam, jak nie posprzątasz swojego grobu, to ci sąsiad powie - ty dawno nie byłeś na cmentarzu. Na wsi ludzie się znają, jest większa zażyłość między nimi. W blokowisku tego nie ma, tu jest duża anonimowość. Ale jako dziekan nie jestem od tego, by oceniać czyjąś religijność.
Ale spotykacie się i księża mówią na przykład, że w tym moim kościele na Nowinach coraz mniej ludzi, a na Ligocie jest pełny kościół…
Mówimy o tym, ale to nie jest tylko kwestia blokowiska. Widzimy niż demograficzny i to, że coraz częściej brakuje refleksji o swoim przemijaniu. To, co pan redaktor mówił o TikToku i internecie, to w dużej mierze zabicie czasu, który kiedyś był nam dany na refleksję o tym, że przemija postać tego świata i ja przeminę. My jesteśmy tutaj w podróży. Młodzi ludzie zwykle o tym nie myślą, dlatego szukają nie wiadomo czego. Przyjdzie czas, że część z nich się odnajdzie, część z nich zagubi. Czy procenty są najważniejsze? Najważniejszy jest człowiek. Oczywiście martwimy się tym, że ludzie tracą drogę do kościoła, tracą Pana Boga. Ale Bóg zawsze daje wybór. Jeżeli młody człowiek będzie szukał wiary i spojrzy na TikToka i zobaczy tam tańczącego księdza - powie: „super”. A jak ktoś będzie chciał usprawiedliwić swoją niewiarę, powie: „no jak on się zachowuje? Ja mam iść do takiego kościoła?”. To wszystko zależy od tego, czego szukamy. Jeżeli człowiek zrozumie, że Pan Bóg jest tą osoba, która nadaje sens naszemu przemijaniu na ziemi, to dopiero będzie prawdziwe szczęście. Kościół nie jest idealny. Zawsze będzie bolączką grzech jednej czy drugiej osoby związanej z Kościołem, jako grzech Kościoła, ale ja szukam w Kościele czegoś innego.
O czym jest tegoroczna Wielkanoc?
Wyjątkowo w tym roku w czasie Wielkanocy będziemy mówili o tym, że Pan Jezus zmartwychwstał. [uśmiech]
Dlaczego pytam o wyjątkowość? Wojna w Ukrainie, wojna w Ziemi Świętej. Co nam chce Bóg powiedzieć w tym czasie?
To, co dzieje się z dopustu Bożego, w jakiś sposób ma nas skłonić do refleksji. Czasami ludzie pytają, gdzie jest Pan Bóg. Rozmawiając raz z młodym człowiekiem, powiedziałem: Pan Bóg będzie teraz siedział na chmurce i zacznie weryfikować tych, którzy nie spełniają 10 bożych przykazań. No i słyszę: „Nie, no nie o to księże chodzi”. No właśnie. Czego szukamy? Co znalazł apostoł? Pusty grób. Ja byłem dwa razy w Ziemi Świętej. I wizyta w pustym grobie, gdzie cię poganiają bo musisz szybko, szybko, bo tam kolejka czasem i na 2, 3 godzina stania, ale ten moment, gdy wchodzisz i widzisz pusty grób, jest niesamowity.
Chciałbym, by kiedyś ten mój grób też był pusty. Nie boję się śmierci, boję się cierpienia, bo to normalne - boli mnie ząb to już jestem marudny. Ale głęboko wierzę, że tam, po tej drugiej stronie, jest lepsze, wspanialsze życie.
Człowiek nie może szukać szczęścia tutaj na ziemi, bo gdy będzie się zatrzymywał na tym, by tutaj być szczęśliwym, to już jest zagubiony, bo nie mam dla niego żadnej odpowiedzi odnośnie cierpienia, śmierci, tego, że wojna w Ziemi Świętej, wojna w Ukrainie. Nie mam odpowiedzi na te pytania. Nałkowska napisała - „ludzie ludziom zgotowali ten los”. Czemu nikt z tych ludzi, którzy nie chodzą do kościoła, nie mówi o tym, że w XXI wieku ludzie prowadzą wojnę. By się wydawało, że jesteśmy bardziej wykształceni, bardziej inteligentni od tych , którzy żyli w „wiekach ciemnych”, a tu się okazuje, że jeszcze mądrzejszą broń wynajdujemy, by niszczyć drugiego człowieka. Jezus Chrystus dał jedną broń - i tą bronią jest miłość. Dla mnie to jest coś niesamowitego, kiedy błogosławi swoim oprawcom. Kiedy woła do swojego Ojca, by im nie poczytywał tego grzechu, by im to odpuścił. Jeżeli ktoś w Wielkanocy będzie tylko szukał poświęconego koszyczka z jajuszkami, to go znajdzie. W kościołach poświęceń potraw jest dość sporo, ale ja życzę ludziom z całego serca, by znaleźli istotę, by znaleźli Chrystusa Zmartwychwstałego. Ludzie się zastanawiają nad tym - być pochowanym w trumnie czy się skremować. A może byśmy się zastanowili nad tym - co zrobić, że jak stanę przed Panem Bogiem, to już nie będę mógł powiedzieć - Panie Boże, ta sąsiadka moja to była gorsza, by się Pan Bóg nią może zajął? Ja umyłem okna. Pan Bóg każdemu z nas postawi dwa pytania o miłość - do niego i do tego człowieka, którego postawił na naszej życiowej drodze, i tego trzeba szukać w Chrystusie Zmartwychwstałym. Żyjcie miłością, upraszczajcie swoje życie. Żyjąc tą miłością, dożyjecie do wiecznej miłości - tego ma nas nauczyć Wielkanoc.
Rozmawiał Aleksander Król