Wojna o węgiel w Rybniku

04.12.2023 Nasz wywiad działa

Każdy ma w głowie obraz kopalni z filmów Kutza, który z rzeczywistością na dole nie ma dziś nic wspólnego. Każda nasza gruba była na linii frontu w wojnie o czarne złoto - mówi nam Bogdan Kloch, ponad trzydzieści lat temu, na krótko, górnik kopalni Chwałowice, a dziś wicedyrektor muzeum i autor nowej książki „Niech żyje nam górniczy stan..., czyli wojna o węgiel z Rybnikiem w tle”.

Dr. Bogdan Kloch, wicedyrektor Muzeum w Rybniku. Zdj. Aleksander KrólMało kto w Rybniku wie, że był Pan „żołnierzem” w tej wojnie. Wiele lat wcześniej, zanim zaczął Pan pracę w rybnickim muzeum, pracował Pan w KWK Chwałowice?
Owszem. Po zakończeniu szkoły podstawowej w 1984 roku postanowiłem, że „spróbuję tego górnictwa”. Wielu moich kolegów wybierało się na grubę, która kusiła zarobkami i stypendiami, ale także dawała odroczenie od służby wojskowej w LWP. W latach 80. kopalnie organizowały intensywnie akcje werbunkowe. Zabierano uczniów ósmych klas na „wycieczki” do kopalni Chwałowice albo Rymer, gdzie słyszeli: „zdobędziecie zawód, dostaniecie stypendium, będziecie mieli przyszłość”. A zarobki w górnictwie robiły wrażenie, choć i tu działały pewne mity. Mój krewny poszedł do górnictwa mając 16 lat, był wysoki, wyglądał na starszego, więc nikt nie sprawdził mu dokumentów. Ponieważ bardzo szybko trafił na kopalnię, całkowicie zmienił się jego status społeczny. Mój tata kupił swój pierwszy samochód na raty na początku lat 70., a mój krewny już jako kawaler na randki jeździł własnym samochodem. Takie były możliwości pracy na nowej kopalni w latach 60. oraz 70.

To dlaczego Pan odszedł z kopalni?
To już była inna epoka. Krótko, dla mnie zdobycie średniego wykształcenia i matura były najważniejsze. Dzięki temu skończyłem studia i w siedem lat później (2003 r.) uzyskałem doktorat. Praca na kopalni mijała się z moimi celami, a wiem, że obowiązki zawodowe i nauka jednocześnie to nie zawsze najlepsze rozwiązanie. Nie podołałbym temu wyzwaniu. Decyzji nigdy nie żałowałem. Jednakże siedem lat (1984-1991) związków poprzez szkolnictwo górnicze (zawodowe i średnie) oraz pracę pozwala spojrzeć inaczej na te zagadnienia. Dyplom technika elektryka eksploatacji maszyn i urządzeń elektrycznych górnictwa podziemnego jest tu pewną pamiątką z tamtych lat. Te związki pomogły mi np. prowadzić lekcje poświęcone pracy na kopalni.

Ta wojna wiązała się z ofiarami?
Kopalnie zawsze generowały problemy z wypadkami i kontuzjami, chorobami zawodowymi. Sam zostałem porażony prądem elektrycznym uszkodzonej instalacji oświetleniowej na trasie elektrycznej kolejki podziemnej. To było bardzo nieprzyjemne zdarzenie. O wypadkach się słyszało i na własnej kopalni, a także innych. Pamiętam, jak już w czasie moich studiów ktoś ze znajomych opowiadał o zdarzeniu, gdy w trakcie prac doszło do dekapitacji pracownika. Kolega ofiary, który był świadkiem wypadku, przeżył straszne chwile….

Dr. Bogdan Kloch, pracował kiedyś na kopalni Chwałowice. Zdj. Aleksander KrólW swojej książce wspomina Pan też o ofiarach na powierzchni w „wojnie” między hanysami i gorolami…
Lata 50. i 60. XX wieku były dość specyficzne. Do tragedii doszło podczas jednej z zabaw karnawałowych w Popielowie. Na salę taneczną wpadła grupa 23 podpitych mężczyzn, którzy wszczęli bijatykę. Rannych zostało 11 osób. Uciekający napastnicy napadli i śmiertelnie pobili Łucjana Reclika, mieszkańca Niedobczyc. Sprawcy byli mieszkańcami Domów Młodego Górnika. Zakwaterowywano tam ludzi z całej Polski werbowanych do pracy w śląskich kopalniach. Po tamtej tragedii „Nowiny” pisały, że mieszkańców tych domów cechuje „prostacki stosunek do ludności miejscowej. Niektórzy z nich uważają, że Ślązak to pies lub szwab, którego należy bić po mordzie”. Takich antagonizmów między „hanysami” i „gorolami” było wiele.

Wojna to też ruiny…
…szkody górnicze, zapadliska, ankrowane budynki. To są te straty wojenne. Pamiętam, że dom rodziców też był ankrowany. Sąsiednie domy - tak samo. Pamiętam, że gdy jako dzieci odwiedzaliśmy krewnego, za każdym razem jego dom był coraz bardziej nachylony. Dziś nie ma śladu po tym, że tamten dom był przechylony. Kopalnie te straty wojenne musiały zabliźnić. Straty to również postępująca degradacja środowiska, m.in. rzeki Nacyny…

Ale na każdej wojnie zwycięzcy się bogacą…
W zasobach naszego muzeum znajdują się prace zaliczeniowe z różnych uczelni, opisujące rytuały pracy w PRL. Wśród nich natknąłem się na bardzo cenne opracowanie, w którym pojawiają się pojęcia, jakie w ówczesnym czasie funkcjonowały w zbiorowej świadomości - przypominają slogany z musztry wojskowej: „na wszystkich frontach”, „batalia o czas” itp. Górnik, robotnik tamtych czasów był jakby trybem w maszynie wojennej, wykorzystywanym w walce o wyniki, o wielkie pieniądze, ideowe osiągnięcia i dobrobyt. Także liczne kroniki zakładów pracy zachowane w naszych zbiorach dokładnie opisują te czasy i sytuacje. Gdyby nie było ROW-u na pewno nie byłoby całej znanej nam infrastruktury. Bez górnictwa nie powstałyby teatry i domy kultury w Rybniku, nie byłoby sukcesów żużlowego ROW-u Rybnik. Rybnik byłby znacznie mniejszym miastem, liczącym najwyżej 60-70 tysięcy mieszkańców. Nieprzypadkowo w artykułach prasowych z lat 70. pojawiały się określenia „rybnickie złoto”.

Czas wywiesić białą flagę?
Ostatni rok pokazał jaka jest wartość węgla opałowego i jego przetworów, lecz to nie będzie tak wiecznie trwało. Węgiel koksujący w przemyśle nadal będzie miał swoją wartość. Wojna pomiędzy Ukrainą i Rosją wstrząsnęła przemysłami zbrojeniowymi, a więc i stalowym. Zapotrzebowanie na broń rośnie, a tym samym i produkcję, do której węgiel, mimo wszystko, jest przydatny. Węglowy ślad jeszcze się nie zakończył. Jednak powoli dążymy do przedefiniowania naszych źródeł energii, a nawiązując do słów Prezydenta Piotra Kuczery, ROW będzie mógł oznaczać - Rybnicki Okręg Wodorowy.

Rozmawiał Aleksander Król

Redaktor Naczelny
Aleksander Król
do góry