Strona główna/Aktualności/Ukraina/Splatać siatki i ludzi

Splatać siatki i ludzi

23.02.2024 Ukraina

Nataliia, Olena, Kateryna, Iryna, Yuliia, Lesia… Spotykają się kilka razy w tygodniu i wyplatają siatki maskujące dla ukraińskich żołnierzy. Robią też coś więcej. - Tworzymy sieć wzajemnego wsparcia - mówi Alla Ożyjewska-Brożyna, prezeska fundacji Nieobcy działającej na rzecz uchodźców i migrantów. To ona wymyśliła akcję „Splotę Ci amulet”, która trwa już ponad 1,5 roku. - Pierwsze trzy dni wojny były dla mnie jak trzy miesiące - wspomina początek ataku na Ukrainę. 24 lutego miną dwa lata.

- Tworzymy sieć wzajemnego wsparcia - mówi Alla Ożyjewska-Brożyna. Zdj. Elena Spyrka

Dowiedziała się z internetu. - Przez kilka godzin nie byłam w stanie mówić, tylko płakałam z bezsilności, że nic nie mogę zrobić - wspomina dzień ataku Alla Ożyjewska-Brożyna.

- Potem zadzwonił Mariusz Wiśniewski, że robimy spotkanie 28. Dzielnicy, żeby ustalić bazę wolontariuszy, mieszkań i zakres pierwszej pomocy. Pamiętam, jak wszyscy dookoła mówili, że czas tak szybko im płynie, a dla mnie każdy dzień był jak miesiąc. Byłam tak bardzo zmęczona psychicznie - wspomina.

Pochodzi z Wołynia. Na Śląsk przyjechała już w 2016 roku, ale w Ukrainie zostawiła siostrę i rodziców.

- Pierwszego dnia wojny mój tata pracował w firmie na obrzeżach Łucka, w pobliżu której znajduje się wojskowe lotnisko. I to właśnie w takie obiekty walili wtedy Rosjanie. Tata widział ogień, dym i wybuchy. Zamiast o 6 rano, do domu wrócił po południu, bo autobusy nie zabierały pasażerów. Panował chaos. Wiele razy prosiłam rodziców, ale nie chcieli wyjechać. Ponoć nie przesadza się starych drzew - opowiada Alla, która przyjechała do Żor z miłości do męża.

Dziś jest lektorką języka polskiego jako obcego, tłumaczką, a od 2022 roku szefuje fundacji Nieobcy.

Splotę ci amulet

To ona pomyślała o kobietach z Ukrainy. Tych, które tak jak ona przyjechały tu, zanim doszło do inwazji, ale przede wszystkim o tych, które z własnego kraju wygnała wojna.

- Pomyślałam, że spotkania przy wyplataniu siatek maskujących będą również kręgiem wsparcia, formą integracji i arteterapii. Dlatego tak bardzo zależało mi na tym, by to nie była krótka akcja, ale właśnie regularne spotkania. I udało się! Dziewczyny się zaprzyjaźniły i spędzają wspólnie sporo czasu: świętują urodziny, chodzą do kina, gotują pierogi i wzajemnie się wspierają - opowiada Alla o wolontariuszkach, które od maja 2022 roku regularnie spotykają się po pracy i wyplatają siatki w Żorskim Centrum Integracji Społecznej, a jeszcze do niedawna w rybnickiej bibliotece.

A praca nie jest łatwa - bolą ręce i plecy, kiedy przez kilka godzin pracuje się przy stojakach, na których naciągnięte są siatki ochronne dla kotów.

- Montuje się je na balkonach. Wykorzystujemy je, bo są bardzo wytrzymałe. Kiedyś wplatałyśmy w nie paski materiałów wypruwanych z ubrań z second handów. Potem dziewczyny dowiedziały się, jak robią to kobiety w Ukrainie i teraz w siatki wplatają flizelinę, która jest lekka, szybko schnie i produkowana jest w kolorze ochronnym - opowiada Alla.

Wylicza, że w ubiegłym roku udało się wypleść ponad 3100 m2 siatki. Najwięcej o wymiarach 7,5x5 m, ale zdarzały się też większe, na specjalne zamówienie.

- Wolontariuszki zawsze plotą z dobrymi intencjami, z modlitwą o ochronę i jak najszybsze zakończenie wojny - mówi Alla o siatkach-amuletach, które dzięki przewoźnikom i wolontariuszom trafiają w różne rejony Ukrainy.

Siatki, ciepłe myśli i skarpety

- Siatki, podobnie jak drony, potrzebne są w Ukrainie przez cały czas. Dostałyśmy filmik, na którym żołnierze opowiadają o tym, jak nasze siatki pomagają im na otwartych przestrzeniach w przykryciu sprzętu wojskowego oraz miejsc, w których się ukrywają - opowiada Alla.

Wolontariuszki jeszcze do niedawna wyplatały siatki również w rybnickiej bibliotece. Zdj. Arch. Fundacja Nieobcy

Fundacja Nieobcy, utrzymująca się głównie z datków, co miesiąc wydaje na produkcję siatek ok. 1000 zł. - Pomagałam rozliczać PIT-y i w zamian prosiłam o wpłatę datków na konto fundacji - opowiada o pozyskiwaniu środków.

W paczkach wysyłanych na Ukrainę do krewnych, znajomych, sąsiadów, obok siatek maskujących są też upominki wykonane przez dzieci na warsztatach oraz robione na drutach ciepłe skarpety, o które prosili żołnierze.

- Szyłyśmy dla nich również ciepłe czapki z kominami i wysłałyśmy świece okopowe, przywiezione nam przez uczniów z Ustronia. Nie wiedzieli, jak dostarczyć je na Ukrainę, ale przeczytali, że regularnie wysyłamy tam siatki - opowiada Alla.

Berehyni, czyli chronicielki

- Tak właśnie nazywamy kobiety, które wyplatają siatki - mówi Alla. Tak też nazwała projekt fotograficzny, którego bohaterkami zostały wolontariuszki - matki, córki, synowe, teściowe.

- Chciałam, by te wyjątkowe kobiety poznali też inni. Ten projekt miał być dla nich odskocznią od codzienności. Po prostu chciałam im zrobić przyjemność, bo która kobieta nie chciałaby mieć ładnych zdjęć? - zastanawia się Alla.

Zrobiła je Elena Spyrka, Ukrainka mieszkająca w Rybniku, z zamiłowania fotografka. Wystawę można oglądać w rybnickiej bibliotece.

- Zdjęcia powstały nad rybnickim zalewem i w parku Piaskownia w Żorach. W tle zawsze są siatki. Pleciemy je również z myślą o dzieciach, takich jak choćby Kira czy Daria, dziewczynki, które też są na zdjęciach. By ich pokolenie miało jakąś przyszłość… - mówi Alla, której fundacja dba też o utalentowane dzieci uchodźców.

- Pomysł na studio wokalne Ziroczka powstał podczas rozmowy z Tetianą Shybalovą, wiceprezeską fundacji i moją koleżanką z zespołu Czornobrywc'i, a do tego wokalistką i nauczycielką wokalu. Wiedziałyśmy, że sporo rodziców szuka dla swoich dzieci zajęć wokalnych, w czasie których mogłyby one śpiewać w ojczystym języku i kontynuować ukraińskie tradycje. Najpierw dzieci znalazły w Rybniku schronienie przed wojną, a potem ulubione zajęcia - mówi o kolejnej inicjatywie fundacji Nieobcy, która ma łączyć kultury. Organizuje też zajęcia języka polskiego.

Studio wokalne Ziroczka wystawiło w bibliotece ukraińskie jasełka. Zdj. Arch. GR/Sabina Horzela-Piskula

Z Wołynia na Śląsk

Po raz pierwszy zetknęła się z naszym językiem jeszcze w czasie studiów. - Uczyłam się go przez dwa lata, ale wtedy większy akcent stawiano na angielski. Z przyszłym mężem rozmawialiśmy właśnie po angielsku, dopiero po jakimś czasie po polsku, bo bardzo chciałam sobie przypomnieć ten język - opowiada. Kiedy Mariusz Wiśniewski, twórca 28. Dzielnicy, zakładał w Rybniku świetlicę dla Ukraińców, zaczęła tam prowadzić kursy języka polskiego. Skończyła też studia podyplomowe w Katowicach. - Dużo mi dały, ale cały czas się uczę - mówi z uśmiechem. Lubi uczyć polskiego i cieszy się językowymi postępami swoich uczniów. Przyznaje, że kiedyś sytuacja Ukraińców osiedlających się w naszym kraju była znacznie trudniejsza: 
- Niczego nie dostałam na tacy. Sama musiałam przetłumaczyć kartę szczepień dla syna, brakowało prawników specjalizujących się w prawie dla cudzoziemców i tłumaczy przysięgłych. Znalezienie dobrej pracy też nie było łatwe - opowiada. W Ukrainie pracowała w marketingu i dziennikarstwie, była redaktorem gazety internetowej, zajmowała się też mediami i PR. Po przyjeździe musiała się przebranżowić i znalazła pracę w handlu zagranicznym, co było wyzwaniem.

- Osoby, które świadomie przeprowadzają się do innego kraju, są bardzo odważne. Uważam, że nawet bardziej niż te, które robią to kierując się zagrożeniem - mówi.

24 lutego 2022

- Kiedy zaczęła się pełnoskalowa wojna, pojechaliśmy na największe przejście graniczne po moją siostrę i jej dwuletnią córkę. Pierwszą noc spędziliśmy w aucie, kolejną już u obcej rodziny z Przemyśla, która zapewniła nam nocleg, prysznic i posiłek. To było miłe - wspomina Alla polską solidarność.

- Moja siostra przekraczała granicę w nocy, przy minusowej temperaturze. Wyszła z autobusu, który nie chciał ich dalej wieźć, z dzieckiem na ręku i bagażami. Nie wiedziała, w którą stronę ma iść. Dokoła było tyle ludzi, więc miała wrażenie, że jest na jakimś festynie. Widziała też, jak rodzice przerzucali swoje dzieci przez szlabany, żeby szybciej przekroczyć granicę - dodaje.

- Zdjęcia powstały nad rybnickim zalewem i w parku Piaskownia w Żorach. W tle zawsze są siatki. Pleciemy je również z myślą o dzieciach, by ich pokolenie miało jakąś przyszłość… - mówi Alla. Zdj. Elena Spyrka

Pamięta też chaos w Rybniku i Żorach. - Wynikał z tego, że każdy chciał pomóc. Były zbiórki darów, najpierw spontaniczne, więc szybko okazało się, że niektóre rzeczy są zupełnie niepotrzebne. Samochody kursowały z darami na granicę, ale wracały puste, bo kobiety z dziećmi nie chciały wsiadać do aut obcych facetów - opowiada. Pamięta też telefony.

- Dzwonili do mnie obcy ludzie, że mają wolne mieszkanie, że odstąpią piętro, że z chęcią wezmą kogoś do siebie, że niczego nie chcą w zamian… - wspomina.

Rybniczanie otwarli serca...

... i domy, m.in. dla Iriny i Inny oraz jej 12-letniej córki Anastazji z Chersonia. Zdj. Arch. GR

Alla przyznaje, że mimo wsparcia i bliskości kultur aklimatyzacja nowo przybyłych Ukraińców nie udała się tak, jak początkowo sądzono.

- Cały czas stoją jedną nogą tu, drugą tam, często mają zbyt wielkie oczekiwania i w związku z tym rozczarowania. Po stronie przyjmującej zaś nasiliły się konflikty, bullying w szkołach i miejscach publicznych, hejt w internecie. Wielu z uchodźców zostawiło serca po tamtej stronie - mówi.

Jej siostra wróciła po trzech miesiącach.

Jasna strona ciemnej strony

- Trzeba było wojny, żeby Ukraińcy zaczęli się wzajemnie poznawać - mówi Alla.

- Znajoma nauczycielka zwróciła mi uwagę, że już od dawna w szkołach w obwodzie ługańskim na wschodzie Ukrainy język rosyjski nie jest wykładany. Tymczasem w Kijowie stało się to dopiero niedawno. Myślałam, że wschód Ukrainy jest prorosyjski i nikt tam nie zna ukraińskiego, ale to stereotyp. Okazuje się, że wraz z wojną wzrosło zapotrzebowanie na naukę ukraińskiego i mówienie w tym języku, bo przez wiele lat było tak, że jak ktoś jechał na studia do Kijowa, Charkowa czy któregoś z innych większych miast, musiał mówić po rosyjsku, mimo że w domu mówił po ukraińsku. Dlaczego? Bo kiedy mówiłeś po ukraińsku - byłeś ze wsi i tak cię traktowano. Tylko nieliczni stawiali temu opór - opowiada Alla.

I dodaje: - Dla was to pewnie brzmi dziwnie, że Ukraina, która przez 30 lat była niepodległa, której językiem oficjalnym nigdy nie był rosyjski, tylko ukraiński, dopiero teraz zaczyna mówić i pisać w tym języku! Przyszła patriotyczna moda na mówienie po ukraińsku i rozumienie, że język to element tożsamości narodu. Co też spowodowało konflikt wewnętrzny pomiędzy tymi, którzy przeszli na ukraiński, i tymi, którym nadal „kakaja raznica” (co za różnica - pol.). Wielu moich znajomych, ludzi biznesu, kultury, sztuki i literatury zaczyna prowadzić swoje strony internetowe i social media właśnie po ukraińsku. Odessa, Charków, Chersoń, Kijów… zaczęły mówić po ukraińsku i to jest jedyny plus tej wojny - mówi Alla Ożyjewska-Brożyna.

Dziennikarz
Sabina Horzela-Piskula

Zobacz także

Rybnik staje się moim drugim domem
Rybnik staje się moim drugim domem

Rybnik staje się moim drugim domem

do góry