„Cień Auschwitz”

18.01.2025 Historia

80 lat temu, w styczniu 1945 r. Rybnik oraz jego okolice znalazły się na trasie jednego z wielu marszów śmierci, którymi pędzono więźniów Auschwitz-Birkenau.

Yehiel Dinur Katzetnik, Israel R. Zang, CC BY-SA 3.0, Wikipedia

W Kamieniu, w lesie za przysiółkiem Młyny, kolumna wycieńczonych ludzi została ostrzelana. Nie wiadomo czy celowo, czy przypadkiem. Zginęło wielu więźniów, ale w chaosie, który zapanował, sporo z nich zaczęło uciekać. Większość wyłapano i popędzono dalej w kierunku Rybnika, niektórym jednak się udało i uniknęli śmierci. Szczególnie, gdy błądząc po omacku w mrozie, śniegu i po nieznanych lasach, zdołali dotrzeć do jakiegoś domostwa, gdzie nie odmówiono im pomocy. Lub, gdy po wielu godzinach natknęli się żołnierzy Armii Czerwonej, jak to miało miejsce w przypadku Jechiela Fejnera, jednego ze słynniejszych późniejszych pisarzy izraelskich.

Urodzony w 1909 r. sosnowiecki Żyd przed wojną był uzdolnionym skrzypkiem, komponował i pisał wiersze. Do Auschwitz dostał się w 1943 r. wraz z transportem Żydów z Sosnowca. Był tam prawie 2 lata. Dwa lata na „Planecie Auschwitz”, jak nazwał obóz wiele lat po wojnie.

Wraz z tysiącami innych w styczniu 1945 r. popędzono go z podobozu Günthergrube w kierunku Gliwic, potem pociągiem przewieziono do Rzędówki pod Rybnikiem i dalej pieszo przez las w stronę Rybnika. Czy ten chodzący szkielet by przeżył, gdyby nie strzelanina w lesie? Jaki Bóg nad nim czuwał, że nie sięgnęły go kule? Może ten sam, który ocalił go niejednokrotnie przed wzrokiem doktora Mengele, choć jak sam o sobie pisał po wojnie – był archetypem muzułmana. Określenie używane w żargonie obozowym oznaczało więźnia skrajnie wycieńczonego z powodu głodu. Tacy, w trakcie selekcji, szli od razu do komory.

W komorze gazowej zginęła niemalże cała rodzina Jechiela – żona, ojciec i rodzeństwo. A on wyszedł z piekła i jako niemalże trup zdołał uciec. Błądząc w obcym mu terenie natknął się na czerwonoarmistę, który go podniósł i podał mu płaszcz.

Nota bene, to znalazło odzwierciedlenie w jego powieści „Feniks z popiołów”, w której bohater niesie zniekształcone zwłoki Arabki, która zginęła od miny. Feiner pytał wtedy Żydów: „Czyż to my nie powinniśmy być tymi, którzy przerwą to koło nienawiści?”.

Po wojnie trafił do szpitala we Włoszech, gdzie powoli dochodził do zdrowia. Wyjechał do Palestyny, zmienił nazwisko na De-Nur, ożenił się, miał dwójkę dzieci i dożył 92 lat. Z pozoru jedno wielkie szczęście. Udało mu się, bo uciekł pod Rybnikiem. Przeżył, miał drugą rodzinę, tamto życie zostawił gdzieś daleko. Nic bardziej mylnego. Cień Auschwitz towarzyszył mu przez całe życie.

Uznał, że musi zostać kronikarzem i że przeżył tylko w jednym celu – by mówić co się stało. Pierwszą nowelę napisał we Włoszech. Nie pisał jako Fejner, ani też jako De-Nur, a jako Ka-Tzetnik 135633, czyli Kacetnik – od niemieckiego Konzetrationslager (obóz koncentracyjny). 135633 to był jego numer obozowy. Powieści Ka-Tzetnika to rodzaj kronik pokazujących potworności Auschwitz. Najsłynniejszą książką jest „Dom lalek”, w której opisywał tzw. oddziały rozkoszy, gdzie Żydówki zmuszane były do świadczenia usług seksualnych w obozach. Sugerował, że bohaterką książki może być jego zamordowana siostra. Niektórzy krytycy twierdzili, że momentami ocierał się o kicz i przesadną wulgarność. Większość jednak jednoznacznie uznawała, iż dawał świadectwo tego, co miało miejsce w Auschwitz.

W 1961 r. został powołany na świadka w procesie Eichmanna – zbrodniarza wojennego, porwanego przez wywiad izraelski w Argentynie. Ponowne zetknięcie się De-Nura ze wspomnieniami, patrzenie na osobę, która była koordynatorem „ostatecznego rozwiązania”, była winna śmierci milionów Żydów i jednym podpisem wysyłała ludzi do komór, nie mogło być łatwe. Do momentu procesu nie było wiadomo, iż znany już wtedy izraelski pisarz, ukrywający się pod pseudonimem to świadek Yehiel De-Nur – ocalały z Auschwitz. Po zaprzysiężeniu , Yehiel odpowiadając na pytanie prokuratora, dlaczego ukrywał swoją tożsamość pod pseudonimem Ka-Tzetnik, powiedział m.in.:

Nie uważam się za pisarza czy twórcę materiału literackiego. To jest kronika planety Auschwitz. Byłem tam prawie dwa lata. Czas tam nie był taki jak gdzie indziej na ziemi. Każda cząstka minuty mijała w innej skali czasu. Mieszkańcy tej planety nie mieli imion, nie mieli rodziców, nie mieli dzieci. Nie ubierali się w taki sposób jak ludzie tutaj; oni się tam nie urodzili i nie dawali życia; oni oddychali zgodnie z innymi prawami natury; oni nie żyli, ani nie umierali zgodnie z prawami tego świata. Ich imieniem był Kacetnik.

Następne, wypowiadane przez Yehiela, zdania sprawiały mu już wielką trudność. Na filmie z procesu widać potworne zdenerwowanie świadka i obojętną minę Eichmanna.

Jeśli jestem w stanie tu stać dziś przed wami i odnosić się to wydarzeń na tej planecie, jeśli ja, odpad z tej planety, jestem w stanie tu być w tym czasie, to usilnie wierzę, że to przez przysięgę, którą im dałem. Oni dali mi siłę. Ta przysięga była zbroją, z którą otrzymałem nadprzyrodzoną moc, że powinienem być w stanie, po czasie – czasie w Auschwitz, dwóch latach, gdy byłem muzułmanem, przetrzymać to. Dla tych, którzy mnie zostawiali, zawsze mnie zostawiali, rozstawali się ze mną, a ta przysięga zawsze pojawiała się w ich oczach. Prawie dwa lata żegnali się ze mną i zostawiali mnie w tyle. Ja ich widzę, oni się na mnie patrzą, widzę ich, widziałem ich stojących w kolejce.

Na kolejne pytania prokurator nie dostał odpowiedzi, gdyż De-Nur osunął się nieprzytomny. Później okazało się, że przeszedł w tym momencie zawał. Niektórzy uważają, że był to kluczowy moment w procesie zbrodniarza, a przynajmniej najbardziej zapamiętany.

Jedną z osób wynoszącą De-Nura z sali obrad był osobisty asystent głównego oskarżyciela Michael Goldman-Gilad. Przesłuchiwał nazistę, zarazem był jednym z dwóch świadków wykonania na nim wyroku, a na koniec jedną z osób, która wysypała jego prochy do morza. Goldman trafił do Auschwitz jesienią 1943 r. W styczniu 1945 r. uciekł z marszu śmierci przechodząc przez podrybnickie Wielopole. Jemu i dwóm jego towarzyszom udzielili schronienia Regina i Konrad Zimoniowie. Wielokrotnie odwiedzał ich po wojnie w Rybniku.

Zaś Yehiel De-Nur do końca życia cierpiał na depresję i nigdy go nie opuściły koszmary. Uważał, że jego twórczość sprzed obozu powinna obrócić się w proch i palił swoje książki, gdy trafiał na nie w bibliotekach. Był wielkim zwolennikiem pojednania między Arabami i Żydami.

Pasjonatka historii
Małgorzata Płoszaj

Zobacz także

Grób Konrada Zimonia ze znakiem pamięci
Grób Konrada Zimonia ze znakiem pamięci

Grób Konrada Zimonia ze znakiem pamięci

Zimoniowie, po prostu dobrzy ludzie
Zimoniowie, po prostu dobrzy ludzie

Zimoniowie, po prostu dobrzy ludzie

do góry