Strona główna/Gazeta Rybnicka/Dzielnice Rybnika/Kamień/Dominika Hanke, czyli mama na rowerze

Dominika Hanke, czyli mama na rowerze

26.05.2023 Sport

Kiedyś dostawała laurki i ręcznie robione upominki. Dziś cieszą ją sportowe prezenty, bo jest prawdziwą pasjonatką kolarstwa i biegania. - Dzień Matki spędzimy wspólnie. Dzieci pewnie coś ugotują, a może i upieką? - zastanawia się Dominika Hanke, mama Pauliny, Magdy, Mateusza, Franka i Hiacynty. Rybniczanka była też „mamą” i „ciocią” dla gromadki dzieci, którymi opiekowała się w pogotowiu rodzinnym oraz w rodzinie zastępczej.

Dominika Hanke, pasjonatka jazdy na rowerze. Zdj. Marcin Giba

Na spotkanie przyjechała rowerem. - Już jako młoda dziewczyna wszędzie na nim jeździłam. A teraz nie wyobrażam sobie życia bez roweru, szczególnie, że nie mam samochodu - przyznaje z uśmiechem Dominika Hanke. Dziś jeszcze (14 kwietnia) czeka ją start w pierwszych w tym roku zawodach. - To czasówka na Górze św. Anny - dodaje.

Uwielbia sportową rywalizację, nie tylko tę kolarską. Przebiegła już trzy maratony, a wszystko zaczęło się kilka lat temu, prozaicznie - poszła pobiegać, by odreagować stres. Dwa miesiące później wsiadła na rower - stary, 15-letni trekkingowy, kupiony od kuzynki.

Mama na dwóch kółkach

- Jeździsz wprawdzie na rowerze, ale na start w zawodach pewnie się nie odważysz - tak mnie podpuścił - opowiada o swoim bracie Pawle, kolejnym pasjonacie jazdy na szosie. Ale się odważyła i w 2015 roku wystartowała w maratonie rowerowym w Mszanie.

- I tam wpadłam jak śliwka w kompot. Zachwyciła mnie atmosfera i wszyscy ci niesamowici ludzie. Widać było, jak wielką radość z tego czerpią - wspomina Dominika.

W rewanżu zaprosiła brata na rybnicki Bieg Barbórkowy. - Był pewny, że będziemy ostatni. Nie byliśmy! - mówi z dumą dziesiąta rybniczanka na mecie tamtego biegu.

W kolejnym sezonie nadal biegała i wystartowała w cyklu imprez kolarstwa szosowego - Road Maraton oraz Tatra Cycling Events.

- Po pierwszych zawodach w górach, na mecie powiedziałam sobie: nigdy więcej! Przez te wszystkie strome ścianki musiałam wprowadzać rower pod górę. Z czasem przekonałam się, że to wielka frajda - opowiada.

Zmieniła też zdanie co do ścigania się na szosie - na początku była przekonana, że to nie dla niej, bo nie jest wystarczająco dobra.

- Kiedy wreszcie przesiadłam się na rower szosowy - najpierw pożyczony od znajomych - wiedziałam już, że nie chcę innego. To właśnie dzięki kolarstwu spotkałam wielu życzliwych ludzi, na których zawsze mogę liczyć, a dla samotnej mamy taka pomoc była sporym wsparciem - mówi.

Mama w maratonie

- Im więcej biegałam, tym lepiej biegałam. Na Silesia Marathon, który prowadzi ulicami czterech śląskich miast, zrobiłam życiówkę: 3 godziny 31 minut, a w swojej kategorii wiekowej byłam trzecia. Jestem z tego dumna, bo to duża impreza, w której biegnie kilka tysięcy biegaczy. Zaliczyłam też wszystkie rybnickie biegi, a w Półmaratonie Księżycowym zrobiłam życiówkę i byłam druga w swojej kategorii. Rybnik robi megaimprezy, bo dla mnie nie są to zawody, ale właśnie imprezy biegowe - mówi z uznaniem.

Wciąż biega, ale ostatnio postawiła na rower, bo jazda daje jej większą frajdę. Od dwóch lat współpracuje z trenerem kolarskim Konradem Kopczyńskim. - To on uświadomił mi, że trenuję za mocno, za dużo i zbyt monotonnie. Uznaliśmy, że skoro nie zamierzam uprawiać triatlonu, powinnam się skupić wyłącznie na jeździe na rowerze, a bieganie traktować jako uzupełnienie treningu. I to się sprawdziło, zrobiłam postępy i jestem w lepszej formie. Poza tym praca z trenerem jest niezwykle motywująca: trzeba wsiąść na rower lub trenażer, nawet gdy jest zimno i niczego się nie chce - opowiada.

Taka pasjonatka musiała znaleźć się w miejskim kalendarzu "Jestem z Rybnika 2023". Zdj. Wacław Troszka

Trenuje pięć dni w tygodniu i wciąż sprawia jej to radość. - Jeszcze się tym bawię - mówi z iskrą w oku. Cieszy ją każdy przejechany kilometr, każda pokonana słabość.

- Liczy się adrenalina. Teraz jestem najstarsza w swojej kategorii wiekowej, więc trudno mi osiągnąć coś więcej, ale w przyszłym roku przeskoczę do wyższej kategorii i będę w niej najmłodsza, więc liczę na lepsze wyniki. Mało kogo cieszy pięćdziesiątka, a ja już nie mogę się doczekać - mówi z uśmiechem.

Mama - głowa rodziny

Najstarsza jest 25-letnia Paulina, pielęgniarka. Dalej, rok młodsza Magda, specjalistka od finansów i rachunkowości, 21-letni Mateusz - taksówkarz i pracownik pubu Żelazna, potem 17-letni Franek, uczeń szkoły branżowej i 14-letnia Hiacynta, która kończy podstawówkę i wybiera się do liceum. Miała trzy latka, gdy mama zaczęła biegać i startować w zawodach kolarskich. Dominika przyznaje, że czasem trudno jej było pogodzić obwiązki z pasjami, ale dzieci pomagały - starsze opiekowały się młodszymi, a tata zabierał je na weekendy.

- Czasami trochę się złościły, że nie miały tego czy tamtego, że same musiały coś ogarniać, ale teraz patrzą na to nieco inaczej. Są bardzo samodzielne - mówi z dumą.

Dominika ma tylko dwie rodzone siostry, ale zawsze miała dużą rodzinę.

- Moi rodzice prowadzili rodzinny dom dziecka, w którym było ośmioro, a czasem i więcej dzieci. Kiedy Paulina była mała, wspólnie z mężem przejęliśmy ten rodzinny dom dziecka, bo zmarł mój tata i mama nie dawała sobie rady. Opiekowaliśmy się szóstką dzieci aż do ich usamodzielnienia. Najmłodsza Martyna, która była z nami najdłużej, była dla moich córek jak siostra. Z nią mam chyba najlepszy kontakt, podobnie zresztą jak z moim bratem Pawłem, z którym mamy wspólne sportowe pasje - opowiada Dominika.

Kiedy Hiacynta miała 9 miesięcy, wspólnie z mężem stworzyła pogotowie rodzinne, czyli specyficzną rodzinę zastępczą, w której umieszcza się dzieci do czasu unormowania się ich sytuacji. Przez trzy lata w domu pani Dominiki przebywało ośmioro dzieci, również niemowlęta. Troje trafiło do rodziny zastępczej, pozostałe zostały adoptowane. Po rozwodzie wróciła do rodzicielstwa zastępczego, ale przyznaje, że w pojedynkę było jej trudno. Dała radę i sześcioro dzieci, którymi się opiekowała, trafiło do wspaniałych rodzin adopcyjnych. 

O piątce swoich rodzonych dzieci mówi, że są bardzo bezpośrednie:

- Ponoć jestem świetna w hurcie, ale w detalu nie zawsze mi wychodzi - mówi w uśmiechem. - Wiem jedno - daję im wszystko, co mogę im dać - przekonuje.

Starała się być też najlepszą „ciocią” i „mamą” dla dzieci, którymi się opiekowała. - Maluchy, gdy słyszały, jak moje dzieci mówią do mnie mamo, też się tak do mnie zwracały. Pamiętam, jak dwuipółletni chłopczyk siedząc na kolanach u swojej adopcyjnej mamy mówił nieco zdziwiony: tu mama i tu mama - wspomina z uśmiechem. Niektóre rodziny adopcyjne przysyłają jej zdjęcia i filmiki rosnących dzieci.

- Kiedy odchodzą, pojawiają się mieszane uczucia - z jednej strony smutek, z drugiej radość, bo patrzysz na szczęśliwe dziecko i rodzinę. Najtrudniej było chyba z dwójką niemowlaków, które odebrałam ze szpitala w Rybniku, skąd przywoziłam przecież również swoje rodzone dzieci. To były dodatkowe emocje, więc obawiałam się chwili rozstania - opowiada.

Przekonuje, że warto tworzyć rodziny zastępcze, choć przyznaje, że nie jest to łatwe. - Trzeba być silnym i mieć solidne podstawy. Nie jest tak, że to dziecko się pokocha i reszta problemów zniknie. To dziecko się pokocha i dalej będzie trudno. Warto jednak dać coś od siebie, bo dostaje się też coś od nich. Dlatego jeżeli ktoś ma możliwość - miejsce w sercu i w domu i naprawdę chce stworzyć rodzinę zastępczą, niech to zrobi, ale musi wiedzieć, że nie będzie łatwo - mówi.

Mama - powód do dumy

Jest wyjątkowo empatyczną osobą. Pewnie dlatego tak dobrze radzi sobie w Różanym Domu Seniora w Ligockiej Kuźni:

- Niektórzy się dziwią, ale naprawdę bardzo lubię pracę z seniorami. Poprzytulam, gdy trzeba, wysłucham i otrę łzy, gdy trzeba. Dzielę się z nimi tym moim darem empatii - mówi rybniczanka, a jej córka Hiacynta z chęcią spotyka się z podopiecznymi swojej mamy.

Zresztą na dzieci zawsze może liczyć. - Zawsze mnie wspierają i cieszą się z tej mojej kolarskiej pasji, bo wiedzą, że gdyby nie ona, byłabym pewnie zrzędliwą, narzekającą babą. A tak, inaczej patrzę na życie i ludzi. Potrafię sobie poradzić z różnymi sytuacjami, „wyjeździć” jakiś problem - mówi.

- Gdyby nie kolarska pasja, byłabym pewnie zrzędliwą babą - mówi rybniczanka. Zdj. Marcin Giba

W tym roku rybniczanka planuje tylko jeden start biegowy - w Biegu Barbórkowym i sporo kolarskich, w tym w Tour de Pologne dla amatorów.

- Wszyscy uważają, że to największy prestiż dla kolarza, ale dwa razy z rzędu byłam tam druga w swojej kategorii, a na przykład w zawodach z cyklu Tatra Cycling Events jeżdżą tak dobre dziewczyny, że nie potrafię wskoczyć na pudło - przyznaje.

Ale porażki ją motywują. - Dwa lata temu miałam najgorszą życiówkę w historii i jedna z koleżanek zasugerowała: - A może kupiłabyś sobie sakwy i zaczęła jeździć podróżniczo? Kiedyś pewnie je kupię, bo mam taki plan, ale jeszcze nie teraz… - mówi nasza bohaterka.

Dziennikarz
Sabina Horzela-Piskula

Zobacz także

Rybnickie serca w rozmiarze XXL
Rybnickie serca w rozmiarze XXL

Rybnickie serca w rozmiarze XXL

do góry