Willa przy Poczcie cz. 1.
Ulica Pocztowa wzięła swą nazwę od urzędu pocztowego wybudowanego ok. 1905 r. Zanim w tym miejscu wzniesiono reprezentacyjny budynek, przy tej krótkiej uliczce (wtedy bez nazwy) swoją willę postawił mistrz budowlany Georg Wenzlik (1864-1922). Obecnie to również własność Poczty Polskiej z oficjalnym adresem Pocztowa 4.

Pokusiłam się o rozwikłanie historii tego obiektu i dzięki starym aktom notarialnym z raciborskiego oraz katowickiego archiwum udało mi się ustalić wszystkich właścicieli tego niezwykłego budynku. Narodowy Instytut Dziedzictwa, prowadzący stronę internetową zabytek.pl opisuje obiekt jako: „przykład willi miejskiej w stylu szwajcarskim odznaczającej się urozmaiconą bryłą i bogatą dekoracją snycerską” ( https://zabytek.pl/pl/obiekty/willa-938888 [stan na 17.03.2025]).
I to się zgadza. Niestety, informacje dotyczące byłego właściciela wprowadzają w błąd, gdyż willa nie należała do Rudolfa Straussa z pobliskiej garbarni, jak to napisano.
Budowniczym, a zarazem pierwszym właścicielem tej willi był mistrz nad mistrze w swoim fachu – Georg Wenzlik. Maurer und Zimmermeister (mistrz murarski i ciesielski) tak pisano o budowniczym, którego jedną z bardziej spektakularnych budowli jest kościół św. Antoniego. Gmerki, czyli sygnatury jego firmy, uważne oko zauważy w kilku miejscach ścian bazyliki.

Zasiadał w radzie kościelnej, a także w radzie miasta, miał więc znajomości i możliwości wpływania na decyzje o wyborze wykonawcy dla tak ważnego projektu. Zakładam, że nie był jedynym, który Antoniczka budował, co oczywiście nie umniejsza jego zasług. Inną niezwykle piękną budowlą, a zarazem własnością Wenzlika, która nadal stoi w Rybniku, jest kamienica przy ul. Korfantego 6. Zdobią ją symbole murarskie, motywy roślinne oraz amorki.
Georg Wenzlik zawód odziedziczył po ojcu Carlu, który przyprowadził się do Rybnika z Gliwic i w 1857 r. ogłaszał się w prasie jako rybnicki Maurermeister. Według niektórych źródeł był jednym z murarzy, którzy budowali tunel kolejowy w Rydułtowach.
Georg, krótko przed trzydziestką, już jako jedyny właściciel firmy, ożenił się z pochodzącą z Bytomia Agnes Preissner i z tego małżeństwa urodziło się mu dwoje dzieci: pierworodny Johannes i Charlotte. Niestety, Agnes zaraz po narodzinach córki zmarła (w 1895 r.), więc za długo nie nacieszyła się „szwajcarską willą”. Dwa lata później następną panią Wenzlikową została córka tutejszego lekarza – Marie Pyrkosch. Pod rządami ówczesnego burmistrza dla budowniczego zaczął się okres prosperity, a po schodach rodzinnego domu swe pierwsze kroczki stawiały kolejne dzieci: syn Günther, córka Hildegarda oraz urodzone w 1907 r. bliźniaki Johanna i Gerhard.
Wychodzące w języku polskim „Nowiny Raciborskie” nazywały Wenzlika zajadłym niemieckim hakatystą i krytykowały władze kościelne, które zdecydowały o jego wyborze na budowniczego nowego kościoła. Baugeschäft (biznes budowlany) kwitł, gdyż tutejsze mieszczaństwo rozbudowywało swoje kamienice, a krytyką ze strony Polaków budowniczy się nie przejmował i cały czas mocno angażował w sprawy polityczne. Pożyczki udzielone mu przez potomków Ferdynanda Haasego czy kupca Schaeffera z Wodzisławia, a które obciążały jego nieruchomości, regularnie i uczciwie spłacał.
Sielanka trwała aż do wybuchu pierwszej wojny, która najpierw spowolniła ruch budowlany, a wnet okryła żałobą państwo Wenzlików. W armii Kajzera walczyli dwaj synowie Georga. Duma z tego, że biją się za ojczyznę, uleciała z ojca, gdy do Rybnika dotarła wiadomość, że w bitwie pod Verdun zginął zaledwie osiemnastoletni Günther.
Na szczęście najstarszy Johannes, choć wyszedł z wojny bardzo ciężko ranny w głowę, został uratowany. Wrócił do Nysy, gdzie miał narzeczoną i przeszedł skomplikowaną operację, w trakcie której wsadzono mu w czaszkę srebrną płytkę, by ochronić mózg. Widmo kolejnej rodzinnej tragedii na chwilę odleciało. Ale tylko na chwilę. Ponoć lejtnant cierpiał na potworne bóle głowy i zaniki pamięci.
12 stycznia 1919 r. podporucznik Johannes Wenzlik i jego młodziutka narzeczona Edith Rösler popełnili samobójstwo w Opolu. Było to dzień po jej urodzinach. Jaki dramat dla dwóch rodzin! Kochankowie zostali złożeni we wspólnej mogile na cmentarzu garnizonowym w Nysie, a na ich grobie postawiono płytę przedstawiającą tragiczną parę. Rzeźba mężczyzny symbolicznie trzyma w rękach czaszkę. Mimo upływu tylu lat i powojennej akcji niszczenia cmentarzy niemieckich na ziemiach po II wojnie światowej włączonych do Polski, grób rybniczanina i Edith przetrwał do naszych czasów. Być może uznano, że utrwalone w kamieniu świadectwo tak wielkiej miłości nie powinno być przerobione wtórnie na nagrobek dla kogoś innego.

Na parterze Wenzlikowej willi częściowo zachowała się posadzka z szarego lastriko z wielobarwną bordiurą, motywem meandra oraz napisem „Salve” (witaj/bądź pozdrowiony).

Od 14 lutego 1922 r. dom przestał witać swego gospodarza. Georg Wenzlik zmarł. Zgodnie z postanowieniem wydanym przez sąd w Rybniku spadkobierczyniami jego majątku zostały żona oraz córki, z których dwie były nieletnie, a to każe wnioskować, że urodzony z bliźniaków Gerhard nie żył. Charlotte z pierwszego małżeństwa była już studentką i mieszkała w Marburgu.
Kobiety zadecydowały o wyjeździe z Rybnika i zaraz w kwietniu 1922 r., przed notariuszem z Gliwic oświadczyły, że sprzedają rodzinną willę za 340.000 marek Martinowi Herrmannowi, właścicielowi ziemskiemu z Górnych Świerklan oraz jego żonie Elisabeth.
Dalsze losy budynku oraz jego następnych właścicieli muszą poczekać do następnego wydania „Gazety Rybnickiej”. Co do pań z Wenzlikowego rodu, to wiem jedynie, że żona mistrza budowlanego zmarła w 1948 r. w Braunschweigu.
