Strona główna/Gazeta Rybnicka/Dzielnice Rybnika/Ligota-Ligocka Kuźnia/Na delegacje z Silesią do Chin i USA w czasach PRL

Na delegacje z Silesią do Chin i USA w czasach PRL

15.08.2024 Kultura i rozrywka

W czasach gdy na wakacje jeździło się pociągiem do Wisły albo w maluchu nad morze spędzało kilkanaście godzin, a szczytem marzeń była złota plaża Bułgarii, Jerzy Natkaniec z emaliowanymi garnkami Huty Silesia latał w najdalsze zakątki świata. Każda jego służbowa podróż była zderzeniem z inną cywilizacją.

Do dziś przed oczami ma widok z okna samolotu wylatującego z lotniska w kanadyjskim Montrealu do Nowego Jorku. – Samolot leciał wzdłuż wybrzeża Atlantyku, pogoda była fantastyczna, droga pod nami miała sześć pasów, w oddali drapacze chmur, widok nie do opisania – wspomina Jerzy Natkaniec, były kierownik produkcji w Hucie Silesia.
Gdy w latach 70. rybnicki zakład nawiązał kontakty z Kanadyjczykami i zaczął wysyłać tam emaliowane garnki, w Warszawie poza Pałacem Kultury i Nauki prawie nie było innych wysokich budynków. Wizyta w Ameryce kontrastowała z szarą rzeczywistością PRL.

.

– Kanadyjczyków poznaliśmy na targach w Niemczech. Wysłaliśmy im egzemplarze próbne naszych produktów. Musiały się spodobać, bo przyjechali do Rybnika zobaczyć hutę i złożyli zamówienie – wspomina Natkaniec. Kanadyjczycy nie grymasili, nie chcieli liści klonu na garnkach, wybrali jakiś wzór z katalogu i poszło…
– Przez pewien czas wszystko szło jak po sznurku, ale po pewnym czasie złożyli reklamację, że kolory nie takie, wzory zamazane, mieli uwagi do wykonania. Trzeba było reagować, dlatego polecieliśmy do Kanady wyjaśniać problemy na miejscu – wspomina Natkaniec.
Delegacja z paruszowieckiego zakładu zatrzymała się w Montrealu, szybko uporała się z tematami biznesowymi, zyskując czas na zwiedzanie Toronto. – Zaprosili nas na obiadokolację w lokalu na obrotowej wieży. Z góry było widać Niagarę. Od strony kanadyjskiej wodospad wygląda na o wiele większy niż od strony USA – mówi Natkaniec..

.

Co ciekawe, o ile przed wizytą w Ameryce delegacja z Rybnika nie dostała żadnych wytycznych, bo z Amerykanami można było mówić o wszystkim – i tak wszystko wiedzieli o Polsce, to przed wizytą w komunistycznej Chińskiej Republice Ludowej dostała szczegółową instrukcję o czym wolno mówić, a o czym nie. – Razem z kolegą technologiem Wincentym Drzęźlą zostaliśmy wezwani na milicję. Dostaliśmy wytyczne, jak mamy się zachowywać w stosunku do chińskich towarzyszy. Nie można było krytykować systemu – wspomina Natkaniec. Jak Chińczycy znaleźli lodówki w Rybniku? – Sprzedaliśmy kiedyś partię do Iraku i Pakistanu. Nie przedłużyli kontraktu, bo stosowana przez nas izolacja styropianowa była zbyt słaba, nie wytrzymała tamtych upałów. Ale zaistnieliśmy na rynku. Chyba w Pakistanie nasze lodówki zobaczyli Chińczycy. Byli wtedy jeszcze daleko za nami. Nie mieli lodówek – mówi Natkaniec. – Przylecieli do Rybnika i zamówili dużą partię, potem nawiązali kontakty z Japonią, gdzie mieli lepszą technologię i chcieli z nas zrezygnować. Polska delegacja musiała polecieć do Pekinu negocjować – dodaje.

Pekin w żadnym stopniu nie przypominał w połowie lat 80. Nowego Jorku. – Nie było tam wtedy żadnych drapaczy chmur, małe stare domki – mówi rybniczanin.
– Ulokowali nas przy słynnym placu Tiananmen. Hotel nazywał się „Pekin”. Pamiętam, jak po podróży z kolegą położyliśmy się wygodnie na łóżku i nagle on krzyczy: „Jurek, patrz!”, wskazując wielkie karaluchy biegające po suficie. Zerwaliśmy się na równe nogi, poszliśmy po opiekuna, bo każde piętro w tym hotelu miało swojego, a on daje nam tylko spray do zabijania pasożytów… Drugi szok przeżyliśmy rano – obudził nas ogromny szum z ulicy. Gdy wyjrzeliśmy przez okno, zobaczyliśmy tysiące rowerów. Pekińczycy jechali do pracy na dwóch kółkach, samochodów prawie jeszcze tam nie było – wspomina Natkaniec.

.

Wizyta w Państwie Środka, choć udana, niestety nie przyniosła więcej profitów dla huty. – Po pewnym czasie przyszło zapytanie, czy możemy wyprodukować 200.000 lodówek w krótkim czasie, a dotąd robiliśmy 50.000 w rok. To przekraczało nasze możliwości i skończyła się współpraca z Chinami – wspomina Natkaniec, który z Państwa Środka przywiózł sobie niezwykłą maskę, kilka fotografii wykonanych podczas zimowego spaceru na Murze Chińskim i wiele wspomnień. – Spadł wówczas śnieg. Trzymaliśmy się poręczy, by nie upaść, ślizgaliśmy się na lodzie przez 1,5 kilometra – wspomina.

Na delegacje z Silesią do Chin i USA w czasach PRL

Podczas delegacji bywało też bardzo gorąco. Jerzy Natkaniec był w afrykańskim Kairze, zachwalając tam… hełmy produkowane w rybnickiej hucie.
– Najpierw nasze hełmy zamówił Irak, który wojował z Izraelem. Potem zakładali je żołnierze egipscy, którzy także pogubili je na pustyni, uciekając przed armią Izraela – mówi Natkaniec. Delegacja z Kairu, która przyleciała do Rybnika zobaczyć produkcję, uznała, że nasze hełmy są dobre i zamówili 200.000 sztuk. Oczywiście, to przekraczało możliwości naszej huty, dlatego by sprostać zadaniu, pomogło nam Wojsko Polskie. Ze wszystkich jednostek pościągali hełmy, jakie mieli w zapasie, myśmy je przemalowali, wymienili środki i wysłali do Egiptu jako nowe – zdradza Natkaniec, którego Egipcjanie zaprosili na rewizytę do siebie, pod piramidy i sfinksa.

.

.
– Generałowie, którzy najpierw byli u nas, chcieli nas jak najlepiej ugościć. Pamiętam uroczystość w hotelu Sheraton. Były tancerki, była fajka z opium – uśmiecha się do swoich wspomnień.

.
Ma ich całe mnóstwo, niemal ze wszystkich kontynentów, które odwiedzał jako przedstawiciel rybnickiej Silesii. Do kolekcji zabrakło Ameryki Południowej, choć już mieli się pakować. – Mieliśmy lecieć do Brazylii, ale w wyniku zmian ustrojowych na początku lat 90. wszystko się skończyło – mówi Natkaniec.

Redaktor Naczelny
Aleksander Król
do góry