Kuba Więcek: „Po prostu podążam za flow”
Jazz, hip-hop, muzyka elektroniczna – Kuba Więcek, saksofonista z Rybnika, pokazuje, że w muzyce granice nie istnieją. O dźwiękach, które łamią schematy, szkole muzycznej i drodze, która zaprowadziła go na ścieżkę producenta, rozmawiamy z Kubą, który otrzymał nominację do Paszportów „Polityki” 2024 w kategorii muzyka popularna. W gronie nominowanych znalazła się także rybnicka reżyserka Kamila Tarabura, co czyni ten rok wyjątkowym dla lokalnej sceny artystycznej. Laureatów prestiżowej nagrody poznamy 14 stycznia 2025 roku.
Podobno idąc do szkoły muzycznej wcale nie byłeś zainteresowany muzyką…
Muzyka w ogóle mnie nie interesowała. Moja mama uczy w szkole muzycznej w Rybniku – jest pianistką i akompaniatorką. Codziennie toczyłem z nią walki o to, by pozwoliła mi zrezygnować. Ona jednak była nieugięta i przez 9 lat zmuszała mnie do nauki – najpierw uczyłem się gry na wiolonczeli, potem na saksofonie. Wszystko zmieniło się, gdy miałem około 15 lat. Na wakacyjnym obozie siatkarsko-językowym poznałem kilku starszych kolegów. Gdy dowiedzieli się, że gram na saksofonie, zaprosili mnie na próbę swojego zespołu do garażu. Poprosili, żebym coś zaimprowizował. Wtedy coś we mnie zaskoczyło. Od tamtej chwili totalnie uzależniłem się od improwizacji, od grania na saksofonie w taki bardziej żywy, spontaniczny sposób. Zrozumiałem, że muzyka może sprawiać frajdę, że można ją tworzyć z fajnymi ludźmi.
Od razu wiedziałeś, że chcesz grać jazz?
W garażu po raz pierwszy poczułem, że to jazz naprawdę mnie kręci. Wcześniej klasyka nie była dla mnie atrakcyjna, ale po tym obozie wiedziałem już, że chcę zostać saksofonistą i improwizować. Zacząłem chodzić na koncerty różnych muzyków, coraz bardziej podobał mi się dźwięk saksofonu. Chciałem brzmieć jak artyści, których podziwiałem. Po skończeniu szkoły muzycznej od razu wyjechałem na studia jazzowe – najpierw do Amsterdamu, potem do Rhythmic Music Conservatory w Kopenhadze. Miałem też ogromne szczęście, ponieważ moi dziadkowie przez pewien czas mieszkali w Nowym Jorku. Dzięki temu mogłem tam raz na jakiś czas jeździć i uczyć się jazzu u najlepszych muzyków na świecie.
Co Cię najbardziej zaskoczyło w edukacji muzycznej za granicą w porównaniu do Polski?
Najbardziej zaskoczyła mnie Kopenhaga, bo tamtejsza szkoła zupełnie różni się od innych. To nie jest typowa szkoła jazzowa czy miejsce, gdzie uczą grać na instrumencie jak wirtuoz. Tam chodzi przede wszystkim o tworzenie muzyki, niezależnie od gatunku. Wszyscy są traktowani na równi – nieważne, czy ktoś świetnie gra na saksofonie, czy tylko śpiewa i nie zna nut. Tamtejsze podejście skupia się na budowaniu własnego stylu i tworzeniu muzyki, która pozwoli funkcjonować artystycznie po studiach. Nie ma sztywnych programów, bo szkoła jest mała – na każdym roku jest tylko około 20-30 osób – co pozwala na indywidualne podejście do każdego. Wszyscy kombinują, jak zrobić muzykę, której jeszcze nie było. Przebywanie w tym środowisku było dla mnie niezwykle inspirujące, ponieważ lubię otaczać się osobami, które mają w sobie nieustanny głód tworzenia nowych rzeczy i nie boją się ryzyka. Ponadto wcześniej byłem mocno związany z jazzem, a w pewnym momencie jazz przestał mnie inspirować i go porzuciłem. Już od wielu lat w ogóle nie słucham jazzu.
Mówi się o Tobie, że jesteś reprezentantem młodego pokolenia polskiego jazzu. Czym różni się twoja wizja od tradycyjnego jazzu lat 60.?
Wydaje mi się, że ten młody polski jazz, o którym ostatnio mówi się coraz więcej, ma w sobie pewną cechę – chodzi o pozwolenie na brak wstydu, który wcześniej towarzyszył jazzowi jako takiej „wyższej sztuce”. Współczesny jazz jest bardziej otwarty na muzykę popularną, elektroniczną i różne eksperymentalne brzmienia. Nie ma już presji na wirtuozerię czy skomplikowaną technikę. W tej starej szkole trzeba było udowodnić, że się dobrze gra. Dziś to już nie ma znaczenia – liczy się po prostu tworzenie muzyki, która nas pociąga. Tradycyjny jazz miał w sobie dużo więcej zasad i skupiał na solistyce, podczas gdy teraz większy nacisk kładzie się na brzmienie zespołu.
Kuba Więcek Trio to zespół, w którym grałeś z Michałem Barańskim i Łukaszem Żytą. Pomiędzy każdym z was jest różnica wieku wynosząca około 10 lat. Jak ta różnica wpłynęła na waszą współpracę?
Z perspektywy patrzę na to jako na bardzo fajną rzecz. Zwykle muzycy współpracują w swoich grupach wiekowych, ewentualnie uznani artyści biorą młodszych, by odświeżyć energię. Nie widziałem wcześniej składu, w którym młody muzyk zaprosiłby starszych do współpracy, jak zrobiłem to ja. Bardzo dużo się nauczyłem z ich doświadczenia i profesjonalizmu, bo to, czego mi brakowało, to właśnie ten profesjonalizm. Jako osoba z autodiagnozą ADHD i setką pomysłów na minutę często zapominałem o rzeczach, a oni zawsze byli punktualni i dobrze zorganizowani. Jestem im niezwykle wdzięczny, bo to była dla mnie naprawdę cenna współpraca.
Twoja debiutancka płyta Another Raindrop została wydana w serii „Polish Jazz” i wywołała kontrowersje w środowisku. Jak patrzysz na te reakcje teraz?
Rozumiem te reakcje, bo do dziś starszym muzykom jest trudno zaakceptować młodsze pokolenie. W moim przypadku było sporo kontrowersyjnych elementów. Przede wszystkim zależało mi na łączeniu różnych środowisk muzycznych, które wcześniej były dość podzielone. Chciałem je zbliżyć do siebie. Byłem uznawany za muzyka raczej takiego szalonego i nagle wziąłem do zespołu dwóch uznanych muzyków z bardziej mainstreamowego, jazzowego kręgu, co już wzbudziło kontrowersje. W dodatku dołączyłem do płyty mojego wielkiego idola Marcina Maseckiego, którego styl był wtedy uznawany za nietypowy – niektórzy mówią, że jest geniuszem, inni uważają, że wygłupia się na fortepianie. To połączenie awangardowego podejścia z bardziej tradycyjnymi muzykami wywołało sporo dyskusji. Kolejnym tematem była reaktywacja serii „Polish Jazz” – część osób wątpiła, czy warto, ale dla mnie to była ogromna szansa. Cieszę się, że mogłem z niej skorzystać, bo uważam, że zasłużyłem na to.
Dlaczego jazz jest tak trudny w odbiorze?
Jazzu najlepiej słuchać na żywo. Osoba, która słucha go tylko z płyty, jest moim zdaniem trochę stratna, ponieważ ma mniejszą szansę na pełne docenienie tego gatunku. Ponadto wymaga on uwagi, a wielu ludzi traktuje muzykę raczej jako tło do rozmów czy codziennych czynności. To nie jest muzyka uniwersalna, którą sobie włączymy w każdej chwili. Podobnie jest na koncertach – jazz niesie ze sobą element ryzyka, może wypaść lepiej lub gorzej. Jest to niszowy gatunek, ale wydaje mi się, że ta młoda fala jazzu jest bardziej otwarta na inne gatunki i zastanawia się nad tym, co zrobić, żeby ta muzyka była bardziej przystosowana do dzisiejszych czasów. Stąd coraz częstsze nawiązania do hip-hopu czy muzyki elektronicznej i wydaje mi się, że to stwierdzenie może się za jakiś czas zmienić.
Sam łamiesz stereotypy i pokazujesz, że jazz można łączyć z innymi rodzajami muzyki.
Poza tym, że chodziłem do szkoły muzycznej, uczęszczałem także do zwykłego liceum na mat-fiz, więc mam wielu znajomych, którzy nie są muzykami i nie mają specjalistycznej wiedzy o muzyce. To właśnie oni najczęściej są pierwszymi odbiorcami moich utworów. Wysyłam im swoją muzykę, by poznać ich szczerą opinię, która tak naprawdę interesuje mnie bardziej niż zdanie innych muzyków.
Jak jazzman zaczął tworzyć hip-hopowe bity i wkroczył na ścieżkę producenta muzycznego?
Kiedy byłem na studiach w Kopenhadze, mając 22 lata, gigantyczną inspiracją dla mnie byli Kanye West, Kendrick Lamar, Pharrell Williams, Tyler The Creator. Wiedziałem, że prędzej czy później będę tworzył takie bity, ale brakowało mi czasu. Po trasie koncertowej z moim Trio postanowiłem zrobić sobie przerwę. W styczniu przeprowadziłem się do Berlina i tam uczyłem się, jak robić muzykę elektroniczną. Kiedy miałem już wracać do Polski i kontynuować koncerty jazzowe, niespodziewanie wybuchła pandemia. Wszystkie koncerty zostały odwołane, więc miałem tego czasu jeszcze więcej. Czułem się wtedy, jakbym odkrywał muzykę od nowa, jak w garażu, mając znów 15 lat i grając z kolegami. Szukanie takich momentów w życiu wydaje mi się mega ważne.
Na najnowszej płycie „hoshii” wracasz jednak do jazzowych klimatów, tworząc spójną muzyczną opowieść o kosmicie, który przybywa na Ziemię. Skąd pomysł na płytę?
Dwa lata temu, będąc w Los Angeles, natrafiłem na wytwórnię płytową, gdzie wszyscy mieli swoje logotypy. Bardzo mi się to spodobało. Miałem już pomysł na zespół, ale brakowało mi logo. Wtedy przypomniałem sobie animację, którą zrobiła moja koleżanka do japońskiego utworu mojego przyjaciela, w której pojawiła się postać hoshii. Zapytałem, czy mogę użyć tej postaci jako logo. Nie mieli nic przeciwko. Wkrótce po tym, jak zaczęła się rozwijać koncepcja, poczułem ogromną zajawkę na wymyślanie historii. Z czasem powstała opowieść o hoshii, kosmicie z idealnej planety Versus, który nudzi się tam i postanawia odwiedzić Ziemię. Początkowo nie czuje się tu akceptowany, ale z czasem zaczyna mu się podobać. Powstały także teledyski. Pomysły na klipy miałem wymyślone pół roku przed skomponowaniem muzyki. Teraz bardzo mnie to kręci i chcę rozwijać historię hoshii – może kiedyś powstanie z tego coś więcej, zobaczymy…
Czym jest seria „hoshii sessions” na Twoim kanale YouTube?
To moja wymarzona seria, o której myślałem od dawna. Razem z moim zespołem hoshii staramy się pobudzać ludzką wyobraźnię. Zapraszam do niej wspaniałych gości – raperów, wokalistów i wokalistki, z którymi wspólnie tworzymy nowe wersje ich utworów. Nagrywamy wszystko spontanicznie, pokazując proces twórczy, który dla nas jako muzyków jest najważniejszy. Chodzi o pokazanie wersji „sauté” – bez obróbki, w której doskonałość nie jest celem, w przeciwieństwie do czystych, dopracowanych nagrań radiowych. Można to porównać do grania w garażu. Kończymy właśnie realizację trzeciego sezonu, który obejmuje 30 odcinków z różnymi artystami. Całość podsumujemy koncertem 15 lutego w Katowicach, w dużej sali NOSPR-u, z udziałem takich artystów jak schafter, Kukon, Kasia Lins, Daria ze Śląska, Hubert. i The Dumplings.
Zostałeś nominowany do Paszportów „Polityki” w kategorii muzyka popularna – co oznacza dla Ciebie to wyróżnienie?
To wyróżnienie bardzo mnie cieszy. Miałem moment, kiedy po wydaniu płyty w serii „Polish Jazz” poczułem, że udało mi się wystrzelić. Taki moment zazwyczaj zdarza się muzykom tylko raz, a potem zainteresowanie artystą zwykle maleje. Teraz jednak czuję, że to, co robię, ma o wiele większe pole rażenia. Wydawało mi się, że tamta chwila była moją, ale tak naprawdę dopiero teraz mam prawdziwy przełomowy rok. Projekt „hoshii” otworzył mi wiele drzwi. Zrobiłem muzykę do filmu „Wrooklyn Zoo”, zorganizowałem festiwal i zrealizowałem sporo produkcji. Cieszę się, że zostałem doceniony, tym bardziej że od roku pracuję niezależnie, bez menedżera czy dużej wytwórni. Wszystko nabrało tempa, a to wyróżnienie pokazuje, że to, co robię, działa.
Jesteś jednym z dwóch rybniczan nominowanych w tym roku. Nominację w kategorii film otrzymała również Kamila Tarabura. Czy nasze miasto ma coś, co sprzyja artystycznemu rozwojowi?
Teraz zrobię małą reklamę naszego liceum, bo z Kamilą Taraburą chodziliśmy do Powstańców. Pamiętam, że kiedy byłem w tej szkole, już wtedy wiedziałem, że będę muzykiem, a szkoła dawała mi pełną wolność. Nie miałem żadnego problemu z tym, że czasem nie byłem obecny, bo poświęcałem się muzyce. Wszyscy to rozumieli. Wydaje mi się, że chodzenie do tego liceum było czymś naprawdę budującym. Wspominam ten czas bardzo dobrze.
Czy granie w rodzinnym mieście różni się od występów w innych miejscach?
Ja generalnie dążę do tego, żeby mieć ze swoją publicznością jak najlepszy kontakt. A z rybnicką publicznością kontakt mam najbliższy. To tutaj jest najwięcej osób, które mnie znają jeszcze z dawnych lat, i które ja również dobrze pamiętam. Lubię tu grać, bo widzę, że ludzie cieszą się z moich sukcesów i to jest bardzo fajne. Chciałbym znowu zagrać w Rybniku, może przy okazji premiery nowej płyty albo na jesień podczas festiwalu – zobaczymy.
Skoro jesteśmy przy nowej płycie, opowiedz o planach noworocznych?
Plany na nowy rok? Przede wszystkim koncert w NOSPR-ze 15 lutego – to największe wydarzenie w moim życiu, spełnienie marzeń. Zapraszam tam wielu moich ulubionych artystów. W marcu czeka mnie współpraca z jednym z największych polskich raperów, ale szczegóły muszę na razie trzymać w tajemnicy. W maju będzie premiera nowego albumu „hoshii”. Niedawno mój idol z czasów gimnazjum zapytał mnie, czy chciałbym z nim pracować, więc przede mną kolejna wielka rzecz. Życie ostatnio jest bardzo dynamiczne, a ja po prostu podążam za flow, bo rzeczy zaczynają dziać się same.
We wtorek, 14 stycznia, po raz 32. wręczone zostaną Paszporty „Polityki” – nagrody dla najciekawszych twórców kultury 2024 roku. Transmisję gali można obejrzeć od godz. 20:30 na TVN24, na facebookowym profilu „Paszporty Polityki” oraz na kanale YouTube tygodnika „Polityka”.

Zobacz także
