W rybnickim domu pełnym wspomnień
Spotykamy się w domu należącym kiedyś do pary cenionych artystów, w którym każdy mebel, bibelot, zdjęcie czy obraz opowiada jakąś historię. – Rodzice poznali się na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Tata, rybniczanin z pochodzenia, studiował malarstwo, mama, studentka wydziału grafiki, przyjechała z Lublina. Tam się pobrali, ale zamieszkali w Rybniku, właśnie w tym domu, który stał się miejscem pracy twórczej – opowiada Maria, córka graficzki Barbary Wołoszyńskiej-Rak i malarza Mariana Raka.
Chrystus nieskończony
W 1995 roku Marian Rak rozpoczął pracę nad obrazem zatytułowanym „Ojcze w ręce Twoje…”. Częściowo przysłonięty przez inne płótna, wciąż stoi na dwóch sztalugach w pracowni na piętrze domu. Ma dwa i pół metra szerokości i półtora wysokości. Ukrzyżowany Chrystus z rozłożonymi ramionami i koroną cierniową na głowie, przyciąga wzrok krwistymi kolorami i dramatem cierpienia. Obraz pokazywano na wielu wystawach, ale wciąż wracał do pracowni artysty.
– Niepokój twórczy sprawiał, że tata poprawiał gotowe już płótna, podobnie było z obrazem „Ojcze w ręce Twoje…”. Nieustanne poszukiwania wyrazu twarzy Jezusa były coraz trudniejsze. Obrazu nigdy nie skończył, a narastające problemy ze zdrowiem sprawiały, że tata coraz rzadziej zjawiał się w pracowni, w której przed laty spędzał wiele godzin każdego dnia. Ostatni raz był tam dwa lata przed śmiercią – wspomina ze wzruszeniem zmarłego w 2021 roku 89-letniego ojca.
Marian Rak i obraz „Ojcze w ręce Twoje”. Zdj. Arch. Wacław Troszka
– Był osobą głęboko uduchowioną. Każdy dzień rozpoczynał i kończył długą modlitwą, a właściwie rozmową z Bogiem, którego nazywał Absolutem. W obliczu trudnych spraw całował bliskich w powieki i robił na czole znak krzyża ze słowami: „nie martw się, ja już tam na górze wszystko załatwiłem”. Błogosławił nas też przed każdą podróżą – opowiada Maria Dorota Rak-Głowacka.
Razem upiększać Rybnik
W pracowni obok obrazów, książek, stosów gazet, szkicowników, przyborów malarskich czy teczek znajdują się też grafiki jego żony Barbary. – Absorbujące życie rodzinne sprawiało, że mama niestety coraz mniej czasu poświęcała swojej twórczości, choć tata wciąż ją zachęcał. Była uosobieniem dobroci, cicha i skromna – wspomina pani Maria. Barbara Wołoszyńska-Rak zmarła w styczniu tego roku w wieku 93 lat. W 1940 roku jako 9-letnia dziewczynka została wywieziona w głąb ZSRR, wraz z mamą Marią i braciszkiem Rysiem, którzy tam zmarli. W Palestynie straciła ojca Władysława, kapitana wojsk pancernych. Mała Basia, idąc z Armią Andersa przez Iran, trafiła razem z grupą sierot do Ugandy. Odnaleziona przez Czerwony Krzyż wróciła do wujostwa w Polsce.
– Drogi moich rodziców skrzyżowały się w Krakowie i od tego momentu byli nierozłączni. Stanowili wspaniały tandem w życiu prywatnym i zawodowym, a wspólne chwile dawały obojgu poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Tym bardziej że mieli traumatyczne doświadczenia wojenne, które odzwierciedlały się w ich pracach – opowiada córka.
Ogromne zaangażowanie w życie kulturalne miasta i regionu stało się ich wspólną pasją. – Razem brali udział w wystawach. Mama towarzyszyła tacie we wszystkich pracach związanych z aranżacją wnętrz, projektowaniem i wystawiennictwem. Pamiętam, jak przy okazji sylwestra w Domu Kultury w Boguszowicach tata wymyślił, że sala będzie przypominała podziemie kopalni, więc oboje godzinami malowali i formowali papier pakunkowy w bryły węgla. Pomagałam im, gdy w sklepach na rynku malowali na ścianach kompozycje przedstawiające ciasteczka czy znaczki pocztowe. Na naszym podwórku powstawały też olbrzymie przepróchy, czyli kalki wykonane ze zlepionych papierów pakunkowych, gdzie dziurkowany gwoździem rysunek był odbijany na elewacji budynku, tamponem z sadzą w pończosze. Kiedy malowali wnętrze drewnianego kościółka w Jankowicach, tata pracował nad projektem polichromii, a mama odważnie poruszała się po rusztowaniach – wspomina córka.
Rakowie wiele lat prowadzili zespoły plastyczne dla młodszych i starszych, zdobywając nagrody krajowe i międzynarodowe. – Najbardziej znany – Zespół Twórców Nieprofesjonalnych „Oblicza”, stworzony przez tatę w Teatrze Ziemi Rybnickiej w 1980 roku, działa do dziś – mówi pani Maria.
Artysta, tata, pedagog
Pani Maria wspomina niezwykłe dzieciństwo, swoje i brata Piotra – wakacje, gdy tata z mapą i przewodnikiem na kolanach wybierał miejsca, które odwiedzą, a potem snuł barwne opowieści występując w roli przewodnika. Opowiada o wigilijnych wieczorach, kiedy za zamkniętymi drzwiami, na dużej choince dzwonił dzwoneczek poruszany przez „aniołka”. – A tak naprawdę to tata pociągał ukrytą pod dywanem nitką przywiązaną do swojej nogi – śmieje się córka. Kiedyś dopiero po tygodniu zorientował się, że w domu nie ma już jego ukochanego drzewka, tak bardzo był pochłonięty swoimi sprawami.
– W otaczającym go świecie poszukiwał harmonii i w głębi duszy wierzył, że wszyscy ludzie są dobrzy. Wolał wysłuchać i rozmawiać, niż karcić. Zawsze stawał w obronie uczniów oraz studentów Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie, gdzie wykładał. Daleko mu było do typowego belfra. Miał niesamowity dar i potrafił zaciekawić każdego słuchacza, pobudzając wyobraźnię niezależnie od jego wieku. Był do tego stopnia przekonujący, że dzieci uczęszczające na jego zajęcia wierzyły, że staje się coraz młodszy, a spacerując razem z żoną i małymi wnukami po lesie, zachęcał je do szukania krasnoludków w korzeniach przewróconych drzew – wspomina pani Maria.
Ich artystyczne zdolności ujawniły się po latach, dziś Ola i Rafał są architektami. – Tata żył w swoim świecie, co odzwierciedlała jego twórczość, a przy tym był kopalnią wiedzy na każdy temat – mówi pani Maria. Interesował się szeroko pojętą sztuką, filozofią i etyką, nauką o wszechświecie, zjawiskami nadprzyrodzonymi, psychotroniką.
Obrazu „Ojcze w ręce Twoje…” nigdy nie skończył. Zdj. Arch. WaT
– Razem z mamą patrzyli na świat oczami plastyków, lubili spędzać czas podróżując samochodem po mniej uczęszczanych trasach, które wybierali dla malowniczych widoków. Szukali też inspiracji na spacerach w lesie – wspomina.
Skarby codzienności
W kredensie leżą zdjęcia i albumy rodzinne sprzed lat. Przed wojną, jeszcze za życia rodziców Mariana Raka – Bernarda, inspektora szkolnego i Elżbiety, nauczycielki muzyki, odbywały się tutaj spotkania znanych i szanowanych postaci z życia społecznego i kulturalnego miasta. Tu pierwsze lekcje gry na pianinie u swojej matki chrzestnej Elżbiety pobierała Lidia Grychtołówna, z którą później Marian grywał w czasie domowych koncertów, bo oprócz malarstwa studiował również w Wyższej Krakowskiej Szkole Muzycznej. W 1962 roku wystąpił z recitalem wiolonczelowym na antenie Polskiego Radia, ale trema i stres sprawiły, że zrezygnował z tej pasji. Dziś wiolonczela stoi w jego pracowni wypełnionej przeszłością.
– A w pokoju wciąż mamy pianino, do którego tata chętnie siadał. Jego ulubionym kompozytorem był Beethoven i często grywał jego sonatę Księżycową. Tata zostawił po sobie bogatą płytotekę, a w niej kasetę z autorskim podkładem dźwiękowym happeningu „Namiot Światłości, czyli Dialog Człowieka z Absolutem”, w którym głosu jako narratorka udzieliła mama – opowiada pani Maria.
Wśród prac są też materiały do niezrealizowanego projektu artystycznego pod nazwą „Prowokacja – akcja plastyczna Misterium Jaźni, czyli Los Człowieka”. Scenariusze obu wizjonerskich projektów znajdują się w zbiorach Watykanu.
– Teraz muszę się uporać z pustką po rodzicach i zadbać o ich spuściznę artystyczną – mówi córka.
Opracowanie: (S)